Jeden z mieszkańców okolic Tyszowiec, a dokładnie Zamłynia, wpadł na pomysł, aby w swojej małej manufakturze wylewać woskowe świece, które kształtem przypominałyby malutkie buciki. Od pierwotnej koncepcji do jej realizacji droga nie była długa, o czym wspomina dziś Jan Dudziński – ich pomysłodawca. Przygotowanie odpowiedniej formy, pszczeli wosk i niewielkie, opieczętowane hasłem „Tradycja Tyszowiecka” drewienka służące za podstawę – to wszystko, co potrzebne jest do tego, aby przywoływać dzieje swojej małej ojczyzny i troszczyć się o piękno przekazane w sztafecie pokoleń. Największą zaś nagrodą pomysłowości i dobrze wykonanej pracy staje się uśmiech wywołany na twarzy turystów wyjeżdżających z tego miejsca z osobliwą pamiątką w plecaku.
Woskowe, pięknie pachnące i nasycone ciepłym kolorytem świece w kształcie małych bucików najpierw, po niewinnej prezentacji spodobały się znajomym i przyjaciołom pana Jana. Szybko jednak obok monumentalnych świec, które również dziś się tu wytwarza i legendarnych butów niegdyś szytych w tym miejscu, stały się symbolem miasta i gminy. Jak więc stało się, że „ukochane dziecko” Mistrza Jana, bo tak z pewnością można określić jego dzieło, znane jest dziś nie tylko w okolicy, ale również tam, gdzie emigrują mieszkańcy Tyszowiec? Woskowe buty, jak zaznacza ich twórca, zawędrowały już do Włoch, Francji, Niemiec, Anglii i Hiszpanii. Można spotkać je w Kanadzie w okolicach Toronto, a także w południowej części Stanów Zjednoczonych – w stanie Teksas, a nawet na Florydzie. Gdzie więc możemy szukać ich pewności siebie, udowadnianej na ścieżkach starego kontynentu, w powietrzu na pokładach samolotów przecinających niebo i w przeprawach przez ocean?
Pan Jan podkreśla, że od dawna korciło go, aby połączyć dwie zachwycające tradycje Tyszowiec. Nie tylko udało mu się tego dokonać, ale uczynił to w niezmiernie atrakcyjnym stylu. Dziś już nie trzeba nikogo przekonywać, że pomysł był trafiony, a tworzone świece zyskują coraz większą sławę i godnie reprezentują Tyszowce. Towarzyszą one bowiem tyszowianom i mieszkańcom całej okolicy wszędzie tam, gdzie ci wyjeżdżają. Dzięki temu stają się znakiem historii i zapraszają, aby odwiedzać miejsce ich narodzin.
Pan Jan tłumaczy, że przez szereg lat wzrastając w tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie oraz przyglądając się formie jej kultywowania, a także obserwując kształt współcześnie dostępnych na ryku świec, wpadł na pomysł, aby wylewać z wosku świece w formie tyszowieckich butów szytych przez jego pradziadów. Rodząca się wówczas idea spotkała się z pozytywnym odbiorem. Dziś w całej okolicy pana Jana i jego dzieła nie trzeba nikomu przedstawiać. Aby jednak głębiej zrozumieć zamysł połączenia dwóch osobliwych tyszowieckich zwyczajów należy poznać ich historię.
Odwiedzając Tyszowce, pierwsze kroki należy skierować do zabytkowego kościółka. To tu, w tylnej części nawy głównej można natknąć się na charakterystyczną szafę. Ma ona kształt witryny umożliwiający zwiedzającym dostrzeżenie jej, jak się okazuje, niezwykłej zawartości. Szafa jest bowiem miejscem przechowywania pięknych świec, których wysokość sięga nawet pięciu metrów. Najprawdopodobniej w żadnym innym miejscu na całym świecie nie znajdziemy podobnych. Skąd się tutaj wzięły i co mogą oznaczać?
Ich historię przybliżają nam tyszowianie, z chęcią przywołując dzieje swojego miasta. Zwyczaj wylewania ogromnych tyszowieckich sięga zimy 1655 r. i wiąże się z Konfederacją Tyszowiecką zawiązaną tu 29 grudnia tegoż roku przeciwko królowi szwedzkiemu Karolowi Gustawowi. Jej celem było podjęcie walki ze Szwedami. Gdy ci dowiedzieli się o organizującym się przeciwko nim wojsku, ściągnęli większe siły i stoczyli z konfederatami walkę. Przegrali ją. Nie mogąc zdobyć miasta, rozgoryczeni klęską i kierowani rządzą zemsty przesłali w darze 12 woskowych świec, z których każda miała 3,5 m wysokości. Miały być one złożone w hołdzie św. Leonardowi – patronowi miasta. Jak opowiadają tyszowianie, ówcześni mieszkańcy zostali ostrzeżeni o podstępie Szwedów. Nie zapalili świec. Okazało się bowiem, że ich wnętrze wypełnione było materiałem wybuchowym.
Na pamiątkę tamtych wydarzeń zaczęto odlewać nowe świece. Mieszkańcy tłumaczą tę działalność pragnieniem, aby ich historia mogła jawić się wiekopomną, a spryt, odwaga i roztropność ich przodków chwalebnymi. Odwiedzając to szczególne miejsce, warto zaplanować swój przyjazd w taki sposób, aby obejmował uroczystość Bożego Ciała. Dlaczego takie zaproszenie? To właśnie podczas procesji, która się tu wówczas odbywa, tyszowieckie świece są dumnie prezentowane. Niesie się je przed baldachimem osłaniającym Najświętszy Sakrament. Tym, którzy po raz pierwszy uczestniczą w tym pobożnym wydarzeniu i nie znają miejscowej tradycji, może wydawać się to nieco dziwne. Nie sposób jest bowiem, nawet wśród wielkiego tłumu modlących się ludzi, dzieci sypiących kwiaty, licznych feretronów, chorągwi i sztandarów niesionych w procesji, nie zauważyć silnych i rosłych mężczyzn, którzy dźwigają wysokie niczym słupy telegraficzne, pięknie przystrojone świece. Tak, więc zadaniem tych malutkich świeczek-bucików wytwarzanych przez Mistrza Jana jest zachęta do poznania tutejszej historii i rozwiewanie wszelkich wątpliwości, które mogą pojawić się podczas uczestnictwa w takim nabożeństwie lub przy okazji zwiedzania lokalnego kościoła.
Tyszowiecki zwyczaj wykorzystania ogromnych świec w ciągu roku praktykowany jest dwukrotnie. Uczestniczą one również w procesji rezurekcyjnej Wielkiej Nocy. Następnie, po odbytych uroczystościach, przez pewien czas są majestatycznie prezentowane w kościele. Po czym udekorowane w białe i czerwone szarfy zostają przeniesione do specjalnie przygotowanej szafy, której budowa sprawia, że możemy podziwiać je przez cały rok. Podczas wielkanocnych poranków chłodna aura sprawia, że świecom nic nie grozi. Inaczej bywa, gdy celebruje się Boże Ciało. Świeca nagrzewa się w słońcu, przez co przechyla się, a z góry spływa roztopiony płonącym knotem wosk. Dziś ze względu na bezpieczeństwo, jak tłumaczy pan Dudziński, do woskowych struktur świec wkłada się pojemniki zawierające płynną parafinę. Dzięki temu świece mogą służyć dłużej, a tradycja, jak mniema, na tym nie ucierpiała.
Upływający czas sprawia, że świece niszczeją, a czasem nawet pękają. W Tyszowcach nadal obecni są rzemieślnicy, którzy potrafią je naprawić. Jak można się domyślać, wśród nich możemy natknąć się na pana Jana. Pierwszą czynnością przy odnawianiu świec jest roztapianie pszczelego wosku. Następnie przychodzi czas na rekonstrukcję zdezelowanych elementów. Nie tak łatwo jest jednak ze stworzeniem nowej woskowej kolumny. Wówczas u powały – drewnianego stropu danego warsztatu pracy – wiesza się bardzo długi knot i ze specjalnie do tego przygotowanej chochli zalewa go woskiem. Zastygające warstwy tworzą nową świecę. Dalszy etap procesu wytwarzania niespotykanego na całym świecie wyrobu to kosmetyka: wyrównywanie i polerowanie, a także malowanie i przyozdabianie.
Wiemy już dlaczego pan Jan, skądinąd pszczelarz, tworząc tyszowieckie pamiątki wylewa małe świece. Nieuchronnie jednak nasuwa się w kolejne pytanie. Dlaczego posiadają one kształt charakterystycznych butów, który zdecydowanie nie pojawia się we współczesnych trendach? Aby zrozumieć intencje Mistrza Jana, którą zawarł w swoim nietuzinkowym pomyśle na kreację formy tworzonych przez siebie świec, znowu musimy odbyć małą wyprawę w przeszłość.
Bardzo szybko natkniemy się na fakt, że region, z którego pochodzi pan Jan, posiada rzemieślniczą historię. Tyszowce zaś, powszechnie znane z cechu szewców, niejednokrotnie określane były jako „stolica polskiego szewstwa”. Buty, które tu wyrabiano, nazywano „tyszowiakami”. Szyto je na lewą stronę. Zszywano cholewy, przyszwy i podeszwy. Kolejną czynnością było odwrócenie buta na jego prawą stronę. Do wewnątrz wkładano kopyto, na którym but otrzymywał fason. Na kopycie dokonywano wykańczania obcasem. Tak wyprodukowane buty miały długie cholewy, sięgające powyżej kolan. Ciekawym i dziś zupełnie niespotykanym jest sposób ich profilowania. Sprawiał on, że każdy z butów pasował na obie nogi. „Tyszowiaki” znane były nie tylko w lokalnym środowisku, ale cieszyły się o wiele większym zainteresowaniem. Podobno sam Władysław Jagiełło zamawiał je dla swoich żołnierzy walczących z Krzyżakami pod Grunwaldem.
Mistrz Jan z Zamłynia z niezwykłym szacunkiem do przeszłości, pielęgnując bogatą historię i tradycję opisywanego miejsca, postanowił połączyć ceremoniał wytwarzania woskowych świec symbolizujących zwycięstwo nad Szwedami, a dziś podkreślających rangę uroczystości kościelnych, z rzemieślniczym charakterem miasta i wytwarzanymi tu niegdyś „tyszowiakami”. W taki oto sposób powstały coraz bardziej popularne buciki z wosku, które świetnie pasują na pamiątkę z Tyszowiec. Dziś „szewc szyjący woskiem swoje buty” z chęcią dzieli się wiedzą na temat historii miasta i swojego zamiłowania, które realizuje w zaciszu swojej pracowni. Gorliwie współpracuje też z Centrum Promocji Województwa Lubelskiego, ochoczo udziela wywiadów i czynnie uczestniczy w projektach o tematyce regionalnej, bo jak by nie było „ze świecą można szukać takich butów…”.
Kamil Kajdaszuk
na zdjęciu niżej: Pokaz wylewania świec w wykonaniu Jana Dudzińskiego; zdjęcia: UM Tyszowce
Komentarze