Chodzi przede wszystkim o plan rozdzielenia części egzaminu czeladniczego dla uczniów szkół zawodowych między dwóch organizatorów: komisję izby rzemieślniczej i OKE, a także o propozycję, by uzyskanie przez pracodawcę dofinansowania kosztów szkolenia było uzależnione od przedstawienia zaświadczenia o zdaniu tylko części teoretycznej. Rzemieślników, którzy doskonale wiedzą, jaką specyfikę mają poszczególne zawody, niepokoi też postępująca standaryzacja i zarazem unifikacja procesu kształcenia i egzaminowania.
Elitarne „zawodówki”?
18 czerwca w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim odbyło się poświęcone temu zagadnieniu posiedzenie Społecznej Rady do spraw Przedsiębiorczości, w którym uczestniczyli m.in. przedstawiciele Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie. Stronę rządową oprócz Wojewody Lubelskiego Przemysława Czarnka reprezentowali m.in.: Lubelski Kurator Oświaty Teresa Misiuk i poseł Lech Sprawka. Reprezentanci lubelskich rzemieślników i inni przedsiębiorcy zgłosili wiele zastrzeżeń do planowanych uregulowań, padło też wiele konstruktywnych propozycji. Mimo już kilkakrotnych spotkań z MEN i przedstawienia argumentów strony rzemiosła, nie jesteśmy wysłuchiwani. Jednak warto rozmawiać, warto dzielić się swoim doświadczeniem, bo kto lepiej od rzemieślników wie, jak (oczywiście z pomocą państwa i MEN) udoskonalić polskie szkolnictwo zawodowe?
A pomoc się przyda, gdyż po 1989 roku szkolnictwo zawodowe poważnie podupadło i dziś taki kierunek kształcenia wybiera zaledwie około 14 proc. absolwentów gimnazjów (na przełomie stuleci było to blisko 40 proc., a kilkanaście procent wybierało licea i studia wyższe). Oczywiście nie stało się to tylko za sprawą nowelizacji przepisów dotyczących oświaty, ponieważ decyzje dotyczące wyboru szkoły podejmują przede wszystkim uczniowie i ich rodzice, ale państwo i MEN mają instrumenty, żeby wybór: studia czy szkoła zawodowa stał się dla nich mniej oczywisty. Może też zachęcić przedsiębiorców, by chętniej uczyli młodych ludzi ich przyszłego zawodu.
Powiedzmy sobie wprost: licea i technika nie wykształcą nam hydraulików, murarzy, dekarzy czy fryzjerów. Powiedzmy więcej: któż zrobi to lepiej niż rzemieślnicy, którzy przecież nie tylko prowadzą działalność gospodarczą, ale także od lat (a nawet od wieków) są najlepszymi nauczycielami zawodu. Tylko na terenie oddziaływania Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w ramach dualnego systemu szkolenia zatrudnionych jest ponad 1400 młodocianych pracowników, zdobywających umiejętności zawodowe w zakładach prowadzonych przez zrzeszonych w Izbie najlepszych fachowców. W skali całego kraju są to dziesiątki tysięcy. Czy nie byłoby mądrze skorzystać z tego doświadczenia?
Co proponuje MEN?
„Zmiany w szkolnictwie branżowym planowane od roku szkolnego 2019/2020 koncentrują się m.in. na usprawnieniu i zwiększeniu efektywności egzaminów zawodowych. Z jednej strony weryfikują one jakość procesu kształcenia, a z drugiej stanowią przepustkę do sukcesu na rynku pracy” – informuje Ministerstwo Edukacji Narodowej. Sprawdźmy, czy tak jest w rzeczywistości.
MEN proponuje między innymi, by „młodociani pracownicy kształcący się w rzemiośle zawodach szkolnictwa branżowego i przystępujący od 2022 r. do egzaminu czeladniczego, zdawali część pisemną tego egzaminu przed okręgową komisją egzaminacyjną, razem z uczniami zdającymi część pisemną egzaminu zawodowego. Dodatkowo część pisemna obu egzaminów byłaby przeprowadzana w wersji on-line przed okręgową komisją egzaminacyjną”. Pomysłodawcy tego rozwiązania argumentują, że taki system zapewni pełną spójność systemu egzaminacyjnego weryfikującego wiedzę teoretyczną zdobywaną przez uczniów oraz młodocianych pracowników w różnych miejscach i formach.
Obawiam się, że przeniesienie egzaminów do OKE nie poprawi ich jakości. Bardzo ważną cechą egzaminów prowadzonych przez izby rzemieślnicze jest chociażby ich elastyczność. Łatwo można sobie wyobrazić sytuację (a my, mistrzowie szkolący, nie musimy jej sobie wyobrażać, bo wielokrotnie spotkaliśmy się z takimi przypadkami), że po kilku latach nauki w szkole i współpracującym z nią zakładzie pracy, w dniu egzaminu wydarzy się coś, co uniemożliwi uczniowi przystąpienie do niego. Egzaminator – rzemieślnik z łatwością znajdzie czas, by w innym terminie przeegzaminować „pechowego abiturienta”. Czy będzie to możliwe w przypadku OKE, która przecież będzie miała znacznie bardziej ściśle określone dni pracy i procedury...? Absurdem jest również, by uczeń przy zdobywaniu tych samych uprawnień musiał zdawać dwa różne egzaminy przed dwiema różnymi komisjami.
Niebezpieczna wydaje się też inna propozycja MEN – żeby uzyskanie przez pracodawcę dofinansowania kosztów szkolenia uzależnić od wyników egzaminu. Dziś przedsiębiorca zatrudniający młodocianego pracownika po pełnym okresie trwania takiego przygotowania zawodowego uzyskuje około 8 tys. zł refundacji. Czy to dużo? Pamiętajmy, że mamy do czynienia z młodymi ludźmi, nieobeznanymi jeszcze z dyscypliną pracy obowiązującą dorosłych pracowników, którym również znacznie częściej niż doświadczonym pracownikom zdarza się po prostu coś zepsuć. Często jest to sprzęt znacznej wartości. Potrzebujemy raczej mechanizmów zachęcających przedsiębiorców do zatrudniania uczniów szkół branżowych w swoich zakładach niż kolejne ograniczenia i „straszaki”.
Dzielmy się doświadczeniem
Oczywiście te wszystkie uwagi nie oznaczają, że rzemieślnicy kwestionują znaczenie i kompetencje okręgowych komisji egzaminacyjnych. Przeciwnie – chętnie podzielimy się organizacją egzaminów sprawdzających przygotowanie zawodowe naszych uczniów. Egzaminy nadal przeprowadzaliby rzemieślnicy, a obecni na nich przedstawiciele OKE mieliby pewność, że wszystko przebiega zgodnie z ministerialnymi wymaganiami. Jestem przekonana, że na takim rozwiązaniu znacznie więcej moglibyśmy skorzystać, a co najważniejsze, byłoby ono także znacznie korzystniejsze dla najważniejszego podmiotu tej dyskusji – uczniów.
Z pewnością MEN powinno również udrożnić system informacji edukacyjno-zawodowej. Jak podkreślali uczestnicy spotkania, w tym zakresie wciąż jest wiele do zrobienia. Nawet ci rodzice, którzy chętnie posłaliby swoje dzieci do szkół branżowych, nie mają pełnej informacji na temat oferty placówek działających na terenie województwa lubelskiego. Ważną sprawą jest też przepływ informacji między ministerstwem a przedsiębiorcami i ich organizacjami. Przepisy powinny być precyzyjne i powinny sprawnie docierać do ich odbiorców.
Wreszcie kwestia zapobiegania dalszej zapaści szkolnictwa zawodowego, a zatem także jego promocji. Oczywiście ważne są zmiany w społecznej mentalności i zachęcanie absolwentów szkół niższych szczebli do wyboru szkół zawodowych albo – jak chce ministerstwo – branżowych, a co za tym idzie, konkretnych, dobrze płatnych zawodów. Jednak największą promocją będzie ułatwianie odbywania nauki zarówno przyszłym rzemieślnikom, jak i tym z przedsiębiorców, którzy dziś i w przyszłości będą przygotowywać ich do wykonywania zawodu, dzieląc się swoim czasem, doświadczeniem i umiejętnościami.
Pracodawcy zatrudniający młodocianych pracowników, a przede wszystkim uczniowie, nie powinni ponosić konsekwencji ewentualnych nieudanych eksperymentów, przeprowadzanych przecież na żywej i wrażliwej tkance, jaką jest edukacja zawodowa. Mam nadzieję, że podczas takich spotkań, jak to w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim, uda nam się wspólnie temu zapobiec.
Magdalena Zabłocka
specjalista ds. oświatowo-prawnych Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie
na zdjęciu głównym::czerwcowe posiedzenie Społecznej Rady do spraw Przedsiębiorczości przy Wojewodzie Lubelskim poświęcone było szkolnictwu branżowemu;
zdjęcia: Lubelski Urząd Wojewódzki, MEN
Komentarze