Dni, w których pyły zawieszone w powietrzu przekraczają dopuszczalne stężenie, nie może być więcej niż trzydzieści pięć. To i tak niezbyt wygórowany poziom. Dla porównania: Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przyzwala jedynie na... 3 doby w roku. Lecz nawet przy blisko dwunastokrotnie niższych krajowych kryteriach, Lublin i tak w ostatnich latach regularnie narusza ten limit. W roku 2015 ponadstandardowe zanieczyszczenia występowały przez 66 dni, w kolejnym – 40, a w ubiegłym granicę złamano już w październiku. Początek tego roku również nie zwiastuje poprawy. Rekord padł 26 stycznia: normy PM10 zostały przekroczone o 770%, zaś PM2,5 aż o 1424%. Tak źle w Lublinie jeszcze nie było.
Kopciuch bez klasy
Pył zawieszony (z ang. Particulate Matter, w skrócie PM) to mieszanina substancji organicznych i nieorganicznych zawierających związki toksyczne. Dla naszego zdrowia najbardziej szkodliwa jest frakcja PM2,5, której cząstki o średnicy nie większej niż 2,5 mikrometra przedostają się górnymi drogami oddechowymi do oskrzeli, niekiedy nawet do płuc, a stąd mogą przenikać do krwi. Zarówno te drobne cząstki, jak i większe – o średnicy do 10 mikrometrów – w głównej mierze są efektem tzw. niskiej emisji, za którą odpowiadają przede wszystkim starszej generacji kotły na paliwa stałe. Ogromna większość z nich to tzw. kopciuchy, czyli kotły pozaklasowe, w których pali się czym popadnie: odpadami z produkcji węgla (muły, flotokoncentraty), miałem węglowym, różnymi mieszankami z dodatkiem węgla brunatnego... – To tak, jakby dopuścić do sprzedaży na stacjach benzynowych paliwo bez regulowania zawartości ołowiu, wody czy czegokolwiek – obrazowo tłumaczy Krzysztof Gorczyca, prezes Towarzystwa dla Natury i Człowieka.
To właśnie z tego powodu o smogu robi się szczególnie głośno zimą, gdy „kopciuchy” pracują pełną parą, a to, co się z nich wydostaje, przenika do atmosfery. Ale przecież zjawisko to nie ogranicza się jedynie do zimy. Non stop wdychamy spaliny samochodowe (emisja liniowa) i produkty spalania energetycznego czy przemysłowego (emisja punktowa) – to też źródła pyłów zawieszonych. Nic zatem dziwnego, że jakość powietrza w polskich miastach drastycznie się pogarsza. Szczególnie mocno odczuwają to mieszkańcy Śląska i Małopolski. Spośród dziesięciu najbardziej zanieczyszczonych miast w Polsce aż dziewięć znajduje się w tych właśnie regionach. Lublin, na liście Europejskiej Agencji Środowiska, zamyka pierwszą setkę. Żaden to jednak powód do satysfakcji.
– Działania podejmowane do tej pory w naszym mieście są niezadowalające – surowo ocenia Andrzej Filipowicz z Lubelskiego Alarmu Smogowego i ostrzega: – Powietrze znajdujące się w otoczeniu wszystkich miejskich żłobków, przedszkoli, szkół, przychodni zdrowia i szpitali nie spełnia norm wyznaczonych przez WHO.
Osiem lat na poprawę
Z okien lubelskiego ratusza widać to jednak inaczej. W ramach realizowanego od 2013 roku Programu Ograniczania Niskiej Emisji (PONE) regularnie co roku dokonuje się wymiany systemów ogrzewania opartego na paliwie stałym na inne, bardziej ekologiczne, takie jak ogrzewanie gazowe, olejowe, elektryczne, pompę ciepła lub podłączenie do miejskiej sieci ciepłowniczej. Z tego tytułu wypłacono już z budżetu około 1,4 mln zł, co pozwoliło zlikwidować ponad 300 pieców i kotłów niespełniających norm. Niezbyt imponujący wynik? Prezydent Krzysztof Żuk na jednej ze swoich konferencji prasowych tłumaczył to tym, że mieszkańcy nie widzą potrzeby i nie zawsze chcą dokonywać wymiany. I choć teoretycznie każdy może to zrobić indywidualnie, na własną rękę, to należy przypuszczać, że alternatywa zwrotu z miejskiej kasy połowy kosztów takiej operacji mocno ostudza zapał do samodzielnych poczynań. Wątpliwości co do skali finansowego zaangażowania wyraża też Krzysztof Gorczyca. Jego zdaniem, w porównaniu z innymi miastami nie wypadamy najlepiej. Jako przykład podaje ledwie 140-tysięczny Rybnik, który na ten cel tylko w tym roku wyda 5 milionów złotych, podczas gdy Lublin – raptem 35 tysięcy. To kropla w morzu potrzeb. – Może się okazać, że ilość zlikwidowanych dzięki dotacjom palenisk węglowych nie zrównoważy zainstalowanych w tym czasie nowych pozaklasowych „kopciuchów” – prognozuje prezes Towarzystwa dla Natury i Człowieka.
Poprawie jakości powietrza mają też służyć nasadzenia roślinności, wymiana taboru komunikacji miejskiej oraz kontrole EkoPatrolu funkcjonującego w ramach lubelskiej Straży Miejskiej. Jego nadzorem objęte są w szczególności dzielnice domków jednorodzinnych, gdzie często mieszkańcy ogrzewają swoje domy za pomocą pieców na węgiel i drewno. W ubiegłym roku przeprowadzono 2085 interwencji, z czego co dziesiąta zakończyła się mandatem. – Trudno jest zsumować wszystkie te koszty, gdyż większość z podjętych inicjatyw rozłożona jest w czasie – zaznacza Olga Mazurek-Podleśna z biura prasowego magistratu, dodając, że na ich efekty przyjdzie nam trochę poczekać. Na realizację działań, które spowodują obniżenie średnich dobowych stężeń pyłów zawieszonych przynajmniej do poziomów dopuszczalnych, przewidziano bowiem okres do końca 2026 roku.
„Nie” uchwale antysmogowej
Zresztą, arsenał środków wytaczanych przeciwko smogowi ma szansę powiększyć się o kolejne. W walkę o lepsze powietrze urząd chce zaangażować również mieszkańców, z których kilkudziesięciu, wybranych drogą losowania, będzie mogło wskazać władzom swoje propozycje. Ten obywatelski panel, zaplanowany na marzec, już budzi sporo emocji. Wszystko przez to, że na jego organizację przeznaczono aż 80 proc. rocznej kwoty środków zapisanych na wymianę „kopciuchów”.
– To nieporozumienie, bo sytuacja została już zdiagnozowana przez niezależnych ekspertów w Programie Ochrony Powietrza dla aglomeracji lubelskiej. W tym strategicznym dokumencie wskazano narzędzia, sposoby i środki do przywrócenia właściwej jakości powietrza, w większości w ogóle niewykorzystane i praktycznie nierealizowane – nie kryje irytacji Andrzej Filipowicz z LAS. – Poza tym organ stanowiący i wykonawczy Gminy Lublin pozostaje jak dotąd głuchy na kierowane do niego apele. Przykładem jest inicjatywa społeczna o wyposażeniu w oczyszczacze powietrza kluczowych miejsc na mapie miasta.
Inna propozycja, autorstwa członków Towarzystwa dla Natury i Człowieka, kierowana jest do pracowników pomocy społecznej. Chodzi o to, by zamiast zasiarczonego, wilgotnego, wysokoemisyjnego węgla, który fundowany jest rodzinom w trudnej sytuacji do opalania mieszkań w budynkach komunalnych, kupować niskoemisyjne paliwa, jak brykiet drzewny czy pelet.
– Kluczowe wydaje się jednak przyjęcie uchwały antysmogwej, która wprowadzi normy dla paliw i pieców oraz zakreśli horyzont czasowy likwidacji najbardziej emisyjnych instalacji, nawet jeśli miałby być on bardzo odległy – zaznacza Gorczyca.
Tu jednak otwiera się już pole do działania dla sejmiku wojewódzkiego. Radni tego organu jako jedyni mają prerogatywy do podjęcia uchwały. Zrobiono to już w siedmiu województwach – łódzkim, mazowieckim, małopolskim, śląskim, dolnośląskim, opolskim i wielkopolskim. W lubelskim Urzędzie Marszałkowskim na razie sondują sytuację. W grudniu skierowano do samorządów miast i gmin specjalną ankietę, która miała dać odpowiedź na pytania o to, czy konieczne będzie wprowadzenie w naszym regionie tzw. uchwały antysmogowej, czy ma ona objąć swym zasięgiem cały teren gminy/miasta/województwa, czy ma dotyczyć wyeliminowania z użytkowania tylko przestarzałych kotłów, czy również zakazać stosowania pewnych rodzajów paliw. Ponadto samorządy miały poinformować, czy prowadzą już kontrole w zakresie przestrzegania przepisów mających wpływ na jakość powietrza i czy dysponują służbami mającymi uprawnienia do kontroli.
– Blisko 80 procent gmin odpowiedziało, że nie widzą potrzeby wprowadzania „uchwały antysmogowej” dla województwa lubelskiego, około 19 proc. popiera jej wprowadzenie, natomiast niewielki odsetek pozostałych nie wyraził jednoznacznie swojego stanowiska. Lublin, jako jedyne z czterech miast na prawach powiatu, opowiedział się za uchwałą. Z pozostałych miast około 57 proc. było na „nie” – raportuje Beata Górka, rzeczniczka prasowa marszałka.
Przedwyborcza kalkulacja
Negatywne wyniki nie dziwią, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w mniejszych miastach nie ma stacji monitorowania stanu powietrza, w związku z czym nierzadko brakuje tam świadomości zagrożeń związanych ze smogiem. W gminach uważają po prostu, że ten problem ich nie dotyczy. Ale nie mniej istotny czynnik, który wpłynął na rozstrzygnięcie ankiety, wskazywany jest w nieoficjalnych rozmowach – to tegoroczne wybory samorządowe. W Urzędzie Marszałkowskim przyznają, że ubocznym skutkiem uchwały antysmogowej może być wzrost kosztów ogrzewania mieszkań oraz wzrost kosztów ponoszonych przez samorządy z tytułu kontroli mieszkańców w zakresie ograniczeń i zakazów eksploatacji przestarzałych instalacji i spalania niektórych rodzajów paliw. Nie wszyscy są gotowi ponieść taką cenę.
– Kunktatorstwo wójtów nie może być usprawiedliwieniem zaniechań. Już prawie połowa województw przyjęła uchwały, kolejne regiony je szykują. Stwarza to zagrożenie, że wycofane stamtąd najbardziej emisyjne paliwa i urządzenia znajdą się wkrótce u nas – przestrzegają ekolodzy.
Na szczęście głos miast i gmin będzie tylko jednym z wielu branym pod uwagę w ramach konsultacji. Nie ma się jednak co łudzić, że sejmikowi radni, nawet podnosząc ostatecznie rękę za przyjęciem uchwały, uczynią powietrze lepszym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przy wszystkich jej zaletach, nie może ona bowiem stanowić jedynego antidotum na problem smogu. Jak zauważa Beata Górka, by osiągnąć trwały efekt ekologiczny, należy sięgnąć również po inne instrumenty wspierające gospodarstwa domowe w zakresie „czystego ogrzewania”. W tym kontekście wymienia m.in. „taryfę antysmogową”, czyli specjalny cennik paliw oraz taryf energii cieplnej/elektrycznej, czy ulgi podatkowe mające na celu wyrównanie ewentualnych wyższych kosztów ogrzewania ekologicznego. – Uważamy, że są skuteczniejsze metody ograniczenia emisji pyłów i gazów niż wprowadzenie uchwałami w kolejnych województwach zakazu stosowania pewnego rodzaju źródeł ciepła i spalania niektórych gatunków paliw. Nie stoimy na stanowisku, że takie uchwały są zbędne, jednak zwracamy uwagę na fakt, aby ich przyjęcia nie traktować jako ostatecznego rozwiązania problemu – zauważa Górka.
W marcu także Urząd Marszałkowski zamierza przeprowadzić otwartą debatę z udziałem przedstawicieli instytucji zajmujących się ochroną środowiska, reprezentantów środowisk nauk technicznych i nauk medycznych, producentów kotłów i paliw, samorządów miast i gmin, organizacji pozarządowych, mediów oraz społeczeństwa. Jak zatem widać, problem smogu nie zniknie jeszcze długo po zimowym sezonie.
Mariusz Karwowski
zdjęcia: pixabay.com
Komentarze