Póki co, do tego jeszcze daleko. Tym bardziej, że na razie dystansują nas nawet lotniska zbliżone do naszego potencjałem. Na najbardziej konkurencyjnym, w podrzeszowskiej Jasionce, obsłużono w ubiegłym roku aż 694 tys. pasażerów. Z kolei w podszczecińskim Goleniowie było to „ledwie” 580 tysięcy, ale dało to i tak imponujący jak na polskie warunki wzrost w skali roku o 23,5 proc. W Świdniku o takich wynikach mogą jedynie pomarzyć. Wprawdzie zrealizowano tu blisko 5 tys. operacji, notowano, jak np. w lipcu, miesięczne rekordy frekwencji, a w całym roku odprawiono 430 346 pasażerów, co oznacza wykonanie z naddatkiem planu, który przewidywał poziom 400 tysięcy, jednak pozwoliło to jedynie na zamknięcie pierwszej dziesiątki krajowych lotnisk. Kolejny dwucyfrowy wzrost – tym razem o blisko 14 proc. – okazał się jedynie na miarę lubelskich możliwości. Szkoda, że nie udało się „wycisnąć” więcej, zwłaszcza, że ubiegły rok, według szacunków specjalistycznego portalu fly4free.pl, był na polskich terminalach rekordowy. Obsłużono nieco ponad 40 mln osób, tj. o około 17,7 proc. więcej niż w roku 2016.
Ten wzmożony ruch generowany jest przez dynamiczny rozwój siatki połączeń. Z Polski można już dziś bezpośrednio polecieć niemal do każdego zakątka świata, a tłok na pasach startowych jest coraz większy. Lotniska prześcigają się w rywalizacji o nowe kierunki. Na ten rok w Krakowie zaanonsowano 16 nowości, we Wrocławiu 10, w Gdańsku i Poznaniu po 7. Niestety, pod tym względem Lublin wyraźnie odstaje. Jedyne w Polsce lotnisko, na którym swoje rejsy realizuje trzech największych lowcostowych operatorów w Europie, traci atut atrakcyjności. Efektem tego są turbulencje w ofercie. Pod koniec ubiegłego roku linie Small Planet podjęły decyzję o rezygnacji z zimowego połączenia do Werony, które – co ciekawe – nie zostało nawet... uruchomione. Jako powód podano znikome zainteresowanie podróżnych. Warto przypomnieć, że nieco wcześniej, ledwie po miesiącu funkcjonowania, ten sam operator zawiesił loty do Barcelony. Z kolei LOT zmodyfikował na tyle rozkład rejsów do Tel Awiwu, że cieszące się dotąd sporą popularnością wyjazdy weekendowe do stolicy Izraela są w tej chwili o wiele bardziej korzystne, jeśli lecimy z... Rzeszowa. Prawdziwy cios zadał jednak niskokosztowy WizzAir, który przenosi do Katowic otwartą ledwo dwa lata temu bazę, w ramach której na stałe stacjonował tu samolot tego operatora. W dużej mierze obniża to zdolność operacyjną tego przewoźnika, który z rozkładu lotów zdejmuje tym samym loty do Liverpoolu, Doncaster, Sheffield i Tel Awiwu. Jak czytamy na wspomnianym portalu fly4free.pl, ta symboliczna decyzja dobrze obrazuje nowy trend w rozwoju tanich przewoźników – nacisk na połączenia z największych lotnisk, gdzie mają szansę najszybciej zapełniać samoloty. W tym kontekście niepokojąco mogą brzmieć słyszane tu i ówdzie plotki o planowanym wkrótce wycofaniu się z Lublina irlandzkiego Ryanaira.
Mimo tych niesprzyjających zdarzeń, których kumulacja przypadła akurat na koniec roku, świętowanie 5-lecia powstania lotniska odbyło się z pompą. Były baloniki, zespół muzyczny przygrywał pasażerom oczekującym na odlot, a lukier lał się nie tylko z urodzinowego tortu.
– Ruch pasażerski na naszym lotnisku dynamicznie rośnie. Obsługujemy więcej pasażerów i mamy w ofercie więcej kierunków niż lotniska z dużo większym stażem niż nasze, zatem z pewnością możemy mówić o sukcesie – z dumą podkreśla Piotr Jankowski, rzecznik LUZ.
Wtóruje mu Paweł Cybulak, redaktor naczelny portalu Pasażer.com, zdaniem którego nasze lotnisko to przykład dobrze przemyślanej, zrównoważonej, a przy tym konsekwentnej strategii rozwoju, odpowiadającej potrzebom regionu. – Ten pięcioletni okres pokazał, że lotnisko jest potrzebne, a linie, które się na nim pojawiły, dostrzegają potencjał tej części kraju. W tym biznesie najważniejsza jest synergia, a tę lotnisku i liniom udało się znaleźć.
Być może bijący z tych słów entuzjazm, rozbieżny wszelako z oczekiwaniami pasażerów, wyrażanymi choćby w uruchamianej co roku ankiecie dotyczącej preferowanych kierunków lotów, wynika po części z „okresu ochronnego” przysługującego każdej nowo otwieranej inwestycji. Od momentu rozpoczęcia działalności i przyjęcia pierwszego rejsowego Boeinga z Londynu Stansted w 2012 roku, na lubelskim lotnisku zrealizowano 18200 operacji na 14 kierunkach. Sęk w tym, że o ile w początkowym okresie ruch generowany był w wyniku efektu nowości, o tyle na dłuższą metę to już nie przejdzie. To, co z reguły wystarcza bowiem na „rozruszanie”, w kolejnych latach funkcjonowania przestaje być atrakcją. W pierwszej kolejności, co w pełni zrozumiałe, władze LUZ, którego większościowym udziałowcem jest miasto Lublin (60%), a pozostałymi: samorząd województwa (34,2%), Świdnik (5,5%) oraz powiat świdnicki (0,0093%), skupiły się na tzw. trasach „emigracyjnych”. Chodziło o to, by samoloty wypełnić pasażerami pracującymi, czy to w Anglii, czy w Norwegii. Trudno jednak zakładać, że strategia ta dalej będzie równie efektywna i przyciągnie nowych klientów, którzy zwiększą spodziewany ruch.
– Należy wziąć pod uwagę, że oferta lotniska to odpowiedź na potrzebę rynku. Linie lotnicze uruchamiają kierunki tam, gdzie pasażerowie chcą latać. A latają szczególnie na kierunkach pracowniczych i nie ma się co na to oburzać. Oczywiście, na innych lotniskach daje się zaobserwować tendencję polegającą na tym, że linie uruchamiają coraz więcej tras, na których wcześniej latali przewoźnicy czarterowi. Nie spodziewałbym się jednak w najbliższym czasie diametralnych zmian – zaznacza Paweł Cybulak.
Rzecznik portu przekonuje jednak, że wektory systematycznie będą odwracane. Owszem, w pierwszej kolejności wprowadzano kierunki typowo „pracownicze”, bo siatka połączeń z każdego lotniska jest zawsze wypadkową potencjału gospodarczego regionu, który obsługuje. – Obecnie jednak, po 5 latach działalności, wprowadzamy sukcesywnie kierunki o charakterze biznesowo-turystycznym, takie jak codzienne połączenie do Monachium, Mediolanu czy Tel Awiwu. Wraz ze wzrostem zamożności naszych potencjalnych pasażerów z pewnością tras typowo turystycznych będzie przybywać.
Na razie zarówno turystycznych kurortów, jak i weekendowych „city breaków” jest jak na lekarstwo. Leżą także czartery. Zauważalny deficyt w siatce lubelskiego lotniska to również połączenia krajowe. Ich brak jest szczególnie odczuwalny teraz, gdy region – z powodu remontu dróg i linii kolejowej – ma bardzo utrudnioną komunikację lądową z resztą kraju. Trudno nie odnieść wrażenia, że mimo uruchomienia połączenia z Kijowem, wschodnie destynacje, niosące choćby z uwagi na licznych ukraińskich studentów i pracowników spory potencjał, pozostają poza orientacją władz lotniska. I nie widać oznak, by miało się to zmienić. Z ostrożnych zapowiedzi wygłaszanych przy okazji 5-lecia wynika, że w tym roku można liczyć na 14 kierunków, które dadzą około 36 rotacji tygodniowo. Jeśli wierzyć zwykle dobrze w tych sprawach poinformowanej specjalistycznej platformie Routes Exchange, przeważać będą właśnie kierunki biznesowe. Jako potencjalne nowości wymieniane są: Edynburg, Kolonia, Rzym, Bruksela, Bristol, Kolonia, Dortmund, Düsseldorf i Manchester oraz... Gdańsk i Wrocław. Czy rozbudowanie siatki o te właśnie połączenia da upragniony awans na pozycję lidera średnich lotnisk regionalnych?
– Miejsce w rankingu jest najmniej ważne. O wiele bardziej istotny jest dalszy rozwój, nowe kierunki, przyciąganie kolejnych przewoźników, aby jak najszybciej lotnisko stało się dochodowe – twierdzi Paweł Cybulak.
W tym kontekście jeszcze do niedawna mówiło się o roku 2030, dziś ta perspektywa jest nieco bliższa – to rok 2027, a w sprzyjających okolicznościach może nawet 2025. Właśnie mniej więcej w połowie przyszłej dekady, zdaniem Piotra Jankowskiego, lubelskie lotnisko, o ile tylko utrzyma się na nim wzrost w tempie pierwszego pięciolecia, będzie gotowe do obsługi 1,5 miliona pasażerów rocznie. Taki poziom, jak wynika z doświadczeń innych portów, zapewnia wypracowanie zysku. W tej chwili roczny koszt funkcjonowania lotniska to blisko 45 mln zł. Aby te szumne zapowiedzi stały się realne, już myśli się o rozbudowie. Terminal zostanie powiększony w części „odloty”. Projekt zakłada przebudowę istniejącego obiektu i budowę nowego skrzydła. Zakres prac dotyczy powierzchni prawie 2200 mkw.
– Po przebudowie funkcjonować będzie 5 gate’ów oraz 4 pełne linie kontroli bezpieczeństwa, co umożliwi obsługę 3–4 rotacji na godzinę. Zwiększy się także do 1000 mkw. strefa handlowa. Otrzymaliśmy już pozwolenia na budowę, inwestycja rozpocznie się prawdopodobnie na wiosnę. Przewidywany czas realizacji to 8 miesięcy. Koncepcję rozbudowy opracowała pracownia, która zaprojektowała obecny terminal – raportuje Piotr Jankowski.
Innym wyzwaniem, stojącym zresztą nie tylko przed lubelskim portem, jest planowana za 30 miliardów złotych budowa Centralnego Portu Lotniczego w Baranowie koło Grodziska Mazowieckiego. Choć władze regionalnych ośrodków z uwagą patrzą na rozwój tej koncepcji, niepokojąc się o to, że może ona odebrać im pasażerów, eksperci nie widzą takiego zagrożenia.
– Myślę, że dobra oferta z lotniska zlokalizowanego w bezpośrednim sąsiedztwie, zawsze będzie stanowiła pierwszy wybór pasażera. Lubimy wygodę, a podstawowym jej czynnikiem jest komfort dojazdu. W moim odczuciu perspektywa powstania CPK nie powinna budzić żadnych obaw ani dla funkcjonowania, ani dla rozwoju LUZ – ocenia redaktor naczelny portalu Pasazer.com.
Znaczyłoby to, że prawdziwy potencjał naszego lotniska tkwi jedynie w przemyślanych decyzjach odnośnie nowych tras i przyciągnięciu tym samym kolejnych miłośników latania w przestworzach. To priorytetowe zadanie na kolejną „pięciolatkę”.
Mariusz Karwowski
na zdjęciu głównym: w marcu Port Lotniczy Lublin podpisał umowę z firmą, która rozbuduje terminal pasażerski. Projekt zakłada przebudowę istniejącego i budowę nowego skrzydła. Prace obejmą prawie 2 200 mkw. Realizacja inwestycji, łącznie z odbiorami technicznymi, potrwa do marca 2019 r. Koszt to 10,6 mln zł netto
fot.: mat. prasowe; zdjęcie poniżej: pixabay.com
Komentarze