Najpierw jest wirtualny wyścig w Internecie. Potem morderczy trening w siłowni i w plenerze, gdzie nie może zabraknąć ostrych kamieni, suchego piasku, stromych podjazdów, spadzistych zjazdów i długich prostych, po których można mknąć szybko. Na końcu jest wyzwanie. Dla dwudziestoczterolatka z Łukowa, Michała Latocha to Rajd Dakar 2018.
Kalos kagathos oznaczało w starożytnej Grecji „piękny i dobry” i było celem wychowania. Wierzono, że człowiek powinien rozwijać się równomiernie fizycznie i duchowo, bo tylko wtedy może mierzyć wysoko. Przez parę tysięcy lat niewiele się zmieniło – w drodze do sukcesu jednakowo ważna jest kondycja fizyczna i umysłowa.
I oczywiście popularność jest ważna – zmiana jest taka, że kiedyś zdobywało się ją w walce w terenie, teraz trzeba trzeba walczyć o nią także w przestrzeni wirtualnej. Potrzebny jest „fejm na fejsie”, żeby „zmonetyzować marzenia”. Po wpisaniu do wyszukiwarki hasła „od zera do bohatera” rozwija się długa lista wojowników o spełnienie marzeń. Trzeba dodać „Dakar 18”, żeby z tego spisu wyłuskać Michała Latocha. I w tedy na YouTubie można posłuchać zachęty do wspierania Michała, nagranej przez Rafała Sonika, zwycięzcy 36. edycji Rajdu Dakar. Można obejrzeć ich treningi, a nawet przez chwilę poczuć się motocyklistą przemierzającym pustynię, jeśli kamera ustawiona jest na kierownicy.
– Motocykle są dla mnie najważniejsze – zapewnia Michał Latoch. – Oczywiście tuż po rodzinie, bo ona jest na pierwszym miejscu, ale poza tym skupiam się tylko na mojej pasji, w którą wkładam całe serce i dążę do upragnionego celu, czyli Rajdu Dakar 2018. Fascynacja motocyklami zaczęła się, gdy miałem siedem lat i wujek przewiózł mnie na swoim simsonie. Rok później dzięki mojemu Tacie otrzymałem pierwszy motorek, a później to już było tylko lepiej i więcej.
Motocykle są najważniejsze, ale inne aspekty przemysłu opartego na sile koni mechanicznych, jak również rozwój umysłowy – też są ważne. W Uczelni Techniczno-Handlowej w Warszawie studiuje „eksploatację samochodów osobowych”. Jest przekonany, że warto mieć wykształcenie i najważniejsze: aby zdobywać wiedzę i umiejętności z dziedziny, którą naprawdę się lubi.
Romantyczne pragnienia zwykle najładniej wyglądają na zdjęciach: rajd – odpoczynek po rajdzie – powrót do rzeczywistości i zarabianie na kolejny rajd. Nie każdy jednak potrafi tak dobrze połączyć zarabiania na realizację fantazji i ambicji z wykonywaną profesją. Tymczasem on przesiada się z motocykla na 40-tonową ładowarkę w kopalni odkrywkowej kwarcytu w województwie świętokrzyskim. Nie tylko sprawnie kieruje stalowym olbrzymem, ale zajmuje się też pilnowaniem ruchu na wyrobisku i zarządzaniem personelem. Dodatkowym atutem tego zajęcia jest fakt, że w pobliżu kopalni udało się stworzyć dość dobry tor motocrossowy, na którym trenuje codziennie po pracy.
Obecnie trenuje na KTM 530 EXC przystosowanym do rajdów maratońskich, ale w Dakarze chce pojechać na KTM Rally Replica 450. Gdy jest troszeczkę cieplej, czyli powyżej 5, 10 stopni stara się jeździć codziennie po pracy od 2 do 3 godzin, a gdy wraca w swoje ojczyste tereny, czyli na Lubelszczyznę, przeznacza całą niedzielę na trening motocyklowy.
– Oczywiście bezpieczeństwo to podstawa! – przypomina. – Każdemu, kto kupuje motocykl i zaczyna zabawę w terenie, powtarzam, że motor nie musi być najlepszy – najlepsze musi być to, co chroni w czasie jazdy. Kask, buty, ochraniacze powinny być z górnej półki, a nie dolnej. To jest tak jak z samochodem – mamy najnowszego mercedesa, z milionem systemów, które zapobiegają poślizgom, nadsterowności, wypadkom, kolizjom itp.; to jednak nic nie daje, jeżeli mamy najtańsze chińskie opony z bazaru po 100 zł za sztukę. To nie ma sensu, tak samo jest w przypadku ochraniaczy dla motocyklisty. Prędkości, z jakim się jeździ, są bardzo różne, począwszy od 20 km/h do 160 km/h – wszystko zależy od terenu i warunków na rajdach.
Nie mniejszą uwagę przykładać trzeba do tego, co pod ochraniaczami, w myśl starej zasady „w zdrowym ciele – zdrowy duch”. Mięśnie muszą być doskonale sprawne, aby wytrzymać trudy rajdów. Siłownia, zwłaszcza zimą, to codzienny obowiązek (bez weekendów:) i tam od 2 do 3 godzin, dużo ćwiczeń na wytrzymałość i aerobowych. Dieta to druga połowa sukcesu po treningu. Michał stara się jeść 4-5 posiłków dziennie; żadnych napojów gazowanych, żadnych słodyczy i oczywiście żadnego alkoholu... no chyba, że kolega ma urodziny.
– Słucham dużo muzyki, gdyż mnie nakręca bardzo pozytywnie i relaksuje – mówi Michał Latoch. – I staram się jak najwięcej czasu spędzać z przyjaciółmi, dzięki nim otrzymuję mega pozytywną energię i wsparcie. Serdecznie im za to dziękuje!
Ewa Dziadosz
zdjęcia: archiwum Michała Latocha
Na zdjęciu głównym: Michał Latoch z Rafałem Sonikiem
Michał Latoch w sieci:
www.facebook.com/OdZeraDoBohateraDakar2018
z dakar.pl:
Thierry Sabine był wizjonerem. Człowiekiem, który nie cofał się przed żadnym wyzwaniem. Żył marzeniami i je realizował. Jego przyjaciele wielokrotnie powtarzali, że przy nim wszystko wydawało się łatwe, a słowo „przeszkoda” rozwiewało się szybciej niż poranna mgła. Dlatego nikt w gronie kolegów nie zastanawiał się, gdy w 1977 roku zaproponował im wspólny start na motocyklach w rajdzie od wybrzeża do wybrzeża (Wybrzeża Kości Słoniowej do Lazurowego Wybrzeża), czyli Abidjan-Nice Rally.
Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem, kiedy na terytorium Nigru, pomiędzy miejscowościami Dirkou i Madama Thierry Sabine zgubił się na pustyni. Dwa dni spędził błądząc ze swoim motocyklem bez wody i jedzenia. Kiedy okazało się, że zarówno jego kompas, jak i zegarek nie działają, ruszył pieszo przez pustynię w poszukiwaniu pomocy. Helikopter ratunkowy znalazł go tylko dzięki temu, że ułożył z kamieni wielki krzyż. Był na skraju wyczerpania.
Tuż po jego zniknięciu na poszukiwania chciała wyruszyć 10-osobowa grupa przyjaciół Sabine, ale organizatorzy nie wyrazili na to zgody. – W tej chwili mamy jednego zagubionego, a za chwilę będziemy mieć kolejnych dziesięciu. Wracajcie na biwak, a ja sam go znajdę – miał powiedzieć wówczas dyrektor rajdu Jean Cloude Bertrand.
Thierry Sabine doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej ciężkiej sytuacji. Powiedział sobie wówczas, że jeśli przetrwa, to zorganizuje dla przyjaciół swój własny rajd. Kiedy odnalazł go helikopter, a Bertrand powiedział mu, że właśnie otrzymał nowe życie, nie myślał już o niczym innym, tylko o zebraniu jak największej liczby śmiałków, którzy będą chcieli zmierzyć się z pustynią i ekstremalnymi warunkami afrykańskich bezdroży.
Opracowując swoją koncepcję Dakaru Thierry Sabine powołał do życia słynne zawody l’Enduro, które do dziś odbywają się zimą na plaży w miejscowości La Touquete. Inspiracją był dla niego film dokumentalny „Challenge One”, którego producentem był Steve McQueen. Uważał, że wszyscy zawodnicy powinni startować z jednej linii, tak jak ci podczas amerykańskich rajdów pustynnych. W praktyce możemy podziwiać ten pomysł co roku podczas Enduropale La Touqete. Sabine zawsze brnął do celu zgodnie ze swoim życiowym motto: „Wyzwania są dla tych, którzy ruszają w drogę. Marzenia dla tych, którzy zostają w domu”.
Komentarze