Zasady dziennikarstwa nakazują przedstawić rozmówcę, ale zupełnie nie wiem, co napisać. Żadna prawdziwa wizytówka nie będzie kompletna. Bizneswoman brzmi pretensjonalnie; wydawca lokalnej prasy od ćwierćwiecza – nieco postarza; założycielka agencji modelek – nie obejmuje roli organizatora pokazów mody...
Jolanta Kozak wystarczy, można ewentualnie dodać imię Maria...
Bo ma jakieś szczególne znaczenie?
Nie, ale ładnie brzmi, jak każda fraza trzywyrazowa. Z pierwszego wykształcenia jestem polonistką, moja pierwsza praca to etat nauczycielki w Liceum Wojskowym – wciąż zwracam uwagę na ładną polszczyznę.
Od nauczycielki w prowincjonalnym liceum do organizacji międzynarodowego festiwalu mody daleka droga...
To nie było liceum „prowincjonalne” – to było bardzo dobre liceum, usytuowane z dala od centrum. Historia jednak uczy, że najbardziej interesujące dzieła, wydarzenia, przedsięwzięcia powstają na pograniczu. Gdzieś „pomiędzy” narodami, terytoriami, kulturami. Nie lubię tego pejoratywnego nacechowania słowa „prowincja”, pobrzmiewa w nim pycha wielkomiejskiego blichtru.
Jednak, żeby robić wielki festiwal w mieście, o którym zapomniany poeta mówił, że jest tu stare zamczysko, trzy karczmy, bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki...
Może „Monachomachia” dlatego została zapomniana, że Ignacy Krasicki nie potrafił dostrzec potencjału Lublina? Chociaż to wciąż się zdarza. Przed rokiem rozmawiałam z wiceprezydentem Łodzi, Ireneuszem Jabłońskim, który również wyrażał życzliwe zdumienie pomysłem, że Lublin mógłby być miastem mody. Wtedy, jako argument posłużyła mi książka „Modni. Od Arkadiusa do Zienia”. Obydwaj światowej sławy projektanci pochodzą z Lubelszczyzny. Dziś mogę dodać jeszcze jedno nazwisko. Rozmawiamy nieopodal „Koziołka w dżinsach” i ulicy Narutowicza, przy której w 1970 roku mieszkańcy Lublina mogli zobaczyć „Ból Tomka Kawiaka” – akcję, podczas której zabandażował okaleczone przez służby miejskie drzewa. Tego samego roku wyjechał do Paryża, gdzie kontynuował artystyczną edukację w Ecole des Beaux-Arts, a teraz cały świat zachwyca się jego „Maszerującymi jeansami”. To „chłopak z Lublina” przemówił do całego świata językiem mody.
Jednak „światowy język mody” też nie ma teraz najlepszej opinii. Julia Roberts zaszokowała i zachwyciła wszystkich przechodząc boso po czerwonym dywanie najważniejszego festiwalu świata.
Julia Roberts? To ta aktorka, która zdobyła popularność w filmie „Pretty Woman”? Bohaterka łzawej historii, uczącej młode dziewczyny, że „szata zdobi człowieka”, a nawet, że dzięki odpowiedniemu ubraniu można znaleźć lepszą pracę? I teraz nam pokazuje, że jeśli ma się wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, można być „wiecznie młodą” i wypielęgnowaną stópką stąpać po miękkich kobiercach? Ciekawe kto i jakimi kosmetykami robił jej pedicure?
Cóż, zazdrość to grzech, więc nie zazdroszczę. Niemniej jako „kobieta pracująca” mam świadomość, że większość z nas musi chodzić twardo po ziemi, co wymaga miękkich, wygodnych butów i miło by było, żeby udało się kupić ładne, a nawet eleganckie. Przecież wszyscy wiemy, że wysokie obcasy, dodające nogom smukłości, szybko można zamienić na balerinki, które można kupić „za grosze” w pierwszym lepszym supermarkecie.
W sieci krąży filmowy dokument „The true cost”, dowodzący bolesnej „ekonomii odzieżowej” – zestawiający obrazy ze światowych pokazów mody z obskurnymi azjatyckimi warsztatami krawieckimi, gdzie szwaczki pracują w warunkach urągających godności ludzkiej. Modowy biznes nie ma teraz dobrej prasy.
W „Diabeł ubiera się Prady” Anna Wintoure została pokazana jako nieomal demoniczna dyktatorka. I od czasu powstania tego filmu, także dokumentaliści i obrońcy praw człowieka chcą zarobić na miejsce w panteonie sławy, szukając wyzysku w przemyśle odzieżowym. Ja również przychylam się do filozofii Fair Trade, również jestem za sprawiedliwym handlem, również wiem, że przemysł odzieżowy obsługiwany jest przez długi i skomplikowany łańcuch dostaw, łączący ludzi w różnych krajach na całym świecie. Przeciętnie T-shirt, by trafić do konsumenta, musi pokonać 19 000 km, czyli odległość równą prawie połowie długości równika – to nie jest dobre dla środowiska.
To jeden, chociaż wcale nie najważniejszy powód, dla którego organizuję Międzynarodowy Festiwal Mody East Fashion. Jestem typowym przykładem – po angielsku to ładniej brzmi – „self-made woman”, zaczynałam od zera, razem z polską transformacją. Nie wiem, czy wtedy było trudniej czy łatwiej niż teraz, wiem jednak, że na początku drogi zawodowej zawsze jest ciężko. Teraz wiem też, że stabilna pozycja w biznesie nie dość, że jest ulotna, to jeszcze unicestwia młodzieńczy entuzjazm. Dlatego East Fashion będzie miejscem spotkania projektantów o ugruntowanej już pozycji z „młodymi wilkami”, szukającymi swojego miejsca na rynku. Będzie też miejscem spotkania wschodniego przepychu z zachodnim ascetycznym wzornictwem.
Moda w demokratycznej Polsce zaczęła się na bazarach – najpierw były tak zwane ręczniaki, następnie „szczęki”, a po kilku latach powstały małe butiki. Potem przyszły sieciówki i galerie handlowe, w których moda z metką: „Made in Poland” nie znalazła miejsca. Nie było też miejsca na rodzimy kunszt krawiecki. Na Lubelszczyźnie są jednak doskonałe firmy odzieżowe, dające zatrudnienie mieszkańcom regionu. W ubiegłym roku oddano do użytku dwa piękne obiekty: Lubelskie Centrum Konferencyjne i Centrum Spotkania Kultur. Tam się spotkamy, aby podziwiać polską modę – zapraszam.
rozmawiała Ewa Dziadosz
Międzynarodowy Festiwal Mody „East Fashion” odbędzie się w dniach 8-10 września w Lublinie. Szczegóły dostępne są na stronie internetowej wydarzenia: eastfashion.pl.
Komentarze