– W październiku Przemek przyszedł do nas z płytą, na której było siedem kompletnych utworów i zapytał skromnie: „Może zrobilibyśmy coś wspólnie?”. Myślałem, że się przesłyszałem! Początkujące zespoły zwykle najpierw myślą o koncertach i teledyskach, a dopiero później o materiale muzycznym. W styczniu mieliśmy pierwszą premierę w internecie – prawdziwa rakieta! W ciągu miesiąca „Moją love” obejrzało prawie pół miliona ludzi! Ale taki jest Przemek Gilewicz – potrafi wszystko i nie boi się walczyć. Dosłownie – opowiada Artur Gajos*.
A już wkrótce premiera najnowszej produkcji grupy Nokaut. „Tak jak potrafisz” to historia miłości fotografa oraz fotomodelki. Klip można będzie obejrzeć na YouTube już 1 kwietnia.
Wszystko robię na sto procent
Jesteś muzykiem, autorem tekstów, sportowcem i dietetykiem sportowców, dziennikarzem radiowym... Nie wymieniłam czegoś?
Wędkarstwa. Ale to hobby, albo raczej pasja, choć brałem też udział w zawodach i mam na koncie m.in. złoty medal za rekord Polski w długości ryby (za 65-centymetrowego lina). Kiedy miałem sześć lat, dziadek zabrał mnie na pierwszą wyprawę i... całkowicie zwariowałem. Gdyby nie to, że trzeba jeść, mieszkać i robić inne rzeczy w życiu, wydawałbym na to wszystkie pieniądze i spędzał cały wolny czas nad wodą. To dla mnie najlepszy odpoczynek.
Znalazłeś jednak czas, żeby skończyć studia dziennikarskie...
Tak, chociaż nie obyło się bez komplikacji, ale w tym przypadku „winowajczynią” była muzyka. Najpierw dostałem się na Akademię Obrony Narodowej, która była moim marzeniem. Tymczasem zostałem przyjęty do dobrego zespołu weselnego. Pomyślałem, że jeśli pojadę do Warszawy, nie będę mógł grać na weselach, a tego chciałem najbardziej. Zrezygnowałem więc z AON, zostałem w Chełmie i zacząłem studiować filologię polską i dziennikarstwo w PWSZ. Teraz jestem przekonany, że to był dobry wybór.
Masz już poważne sukcesy w sporcie, w formule K1. Kiedy to się zaczęło? Tylko najpierw wytłumacz mi, co to znaczy „K1”.
To najbardziej kontaktowa, czyli najostrzejsza, najbardziej dynamiczna formuła kick-boxingu. Nie ma tam prawie żadnych ograniczeń.
Walczę od dziewiętnastego roku życia. Zacząłem późno, ale mama zawsze wolała, żebym grał albo tańczył. A ja, chociaż w dzieciństwie byłem okropnym łobuzem, to jednak w domu się słuchałem. Kiedy skończyłem 19 lat, uznałem, że jestem dorosły i zapisałem się na sztuki walki.
Złoty medal Pucharu Europy, zwłaszcza dla kogoś, kto na takie zawody pojechał pierwszy raz, to rzeczywiście chyba całkiem niezłe osiągnięcie. Z drugiej strony ktoś może powiedzieć, że to tylko medal w sporcie amatorskim. Chciałbym jeszcze wystartować w mistrzostwach Polski i stoczyć choć jedną walkę zawodową. Wejść jeszcze o stopień wyżej. Miałem nawet niedawno taką propozycję, ale zespół zaczął się rozkręcać i musiałem ograniczyć treningi, bo nie da się wszystkiego robić na sto procent, a żeby osiągnąć efekty w jakiejś dziedzinie, trzeba poświęcić się jej całkowicie. Wrócę do tego, kiedy poczuję, że mógłbym wygrać, bo satysfakcja z samego udziału w walce to dla mnie... żadna satysfakcja (śmiech).
Co dały Ci treningi?
Byłem prawdziwym chuliganem i gdyby nie sport i trener, który był zarazem mentorem, moje życie mogło potoczyć się różnie. Walka to styl życia. Nie polega tylko na tym, że stajemy na ringu i okładamy się nawzajem, ale jest w tym filozofia i zasady. Trzeba nauczyć się pokory, szacunku do przeciwnika i tego, żeby nie oceniać po pozorach. To mi trochę poukładało w głowie, pomogło ukształtować charakter. A kiedy na pierwszym treningu łomot sprawiła mi dziewczyna, nauczyłem się wszystkiego od razu.
A... diety? Moje źródła się nie pomyliły?
Pracuję w firmie, która zajmuje się produkcją suplementów, odzieży i akcesoriów dla sportów walki. Opiekuję się profesjonalnymi zawodnikami, pomagam w przygotowaniach do zawodów. Diety to dodatkowa pasja, chociaż... sam mam z tym problem. Bardzo lubię jeść i trzymanie diety to dla mnie prawdziwe poświęcenie. Potrafię zawziąć się i w ciągu półtora miesiąca przed zawodami zrzucić 14 kg, ale kiedy mogę sobie odpuścić, nic nie sprawia mi takiej przyjemności, jak dobre jedzenie – i w trzy miesiące odzyskuję wagę z okładem. To mnie gubi. Ale staram się nad tym panować, zwłaszcza teraz, kiedy występuję na scenie, i to dla sporej rzeszy ludzi.
Dziennikarstwo... oczywiście muzyczne. Ale „Rockosfera”? Gwiazda disco prowadzi audycję heavymetalową!?
Mocnego rocka słucham na co dzień. Nie zamykam się w jednym gatunku, czerpię inspirację z wielu źródeł. Lubię patrzeć, jak ludzie dobrze się bawią, więc w moich piosenkach jest dużo energii zaczerpniętej z polskiego i zagranicznego hip hopu, rapu czy cięższych brzmień, ale też wiele liryki, którą można znaleźć w łagodniejszym rocku.
Do radia Bon Ton zaprosił mnie Marcin Petruk, kolega ze studiów dziennikarskich. Zawsze chciałem być dziennikarzem radiowym, ale wyszło zupełnie inaczej. Zamiast puszczać muzykę, zacząłem ją grać i śpiewać. Wydaje mi się, że jej odbiór jest coraz lepszy. więc chyba jednak to było mi pisane.
No dobrze, Czytelnicy od dawna widzą, że każdy temat kończy się na muzyce. Mimo młodego wieku działasz „w branży” już całkiem długo.
Rzeczywiście, gram i śpiewam od ósmego roku życia – wtedy w tajemnicy przed rodzicami zapisałem się na lekcje gry na pianinie. Mieszkam w Brzeźnie, małej miejscowości niedaleko Chełma. Wszyscy się tam znają i nawet nauczyciele nie piszą uwag w dzienniczkach, tylko przychodzą porozmawiać z rodzicami. Jako mały chłopiec byłem strasznym łobuzem – wybijałem szyby, rozbijałem nosy kolegom... Rodzice byli już przyzwyczajeni, że zawsze, kiedy ktoś przychodził do nas – to na skargę. Aż pewnego dnia, kiedy trzeba było zapłacić za pierwszy miesiąc lekcji pianina, przyszedł mój nauczyciel i powiedział: „Chłopak fajnie gra, warto w niego zainwestować”. Dziadek wziął to na siebie. I tak się zaczęło. W wieku dziesięciu lat byłem najmłodszym kościelnym organistą w okolicy.
Potem zacząłem grać na imprezach, weselach, z różnymi zespołami: Makro, TRS i Alien z Lublina, a kiedy udało mi się znaleźć w finale Disco Star i Discopolowania, pomyślałem, że warto zrobić wreszcie coś własnego, a nie tylko odgrywać cudze piosenki. Postanowiłem „walczyć” dalej i tak powstał Nokaut, tuż przed największym na Lubelszczyźnie festiwalem muzyki disco – Discodrom Hanna 2016, gdzie zdobyliśmy nagrodę publiczności i drugie miejsce w kategorii „utwór własny”.
Ale nie wszystko układało się tak, jak powinno. W tej branży jest wprawdzie wielu życzliwych ludzi, którzy chętnie pomogą, ale też wielu takich, którzy postarają się nowemu zespołowi utrudnić start. Na szczęście trafiłem na Artura, który pokazał mi, do kogo zapukać i jakie drzwi otworzyć, żeby móc dalej się rozwijać. Niedawno nagraliśmy teledysk do „Mojej Love”, puściliśmy go w sieci i okazało się, że mamy jakieś grono odbiorców...
Jakieś? Całkiem spore i z tego, co widziałam, bardzo życzliwe.
To prawda. W internecie jest sporo „hejtu”, ale nas on jakoś omija. Na pół miliona wyświetleń i ponad 200 komentarzy – dwa negatywne. Sam jestem w szoku.
Nokaut to właściwie dwie osoby: Ty i Arkadiusz Gerasim. Jak dzielicie się rolami?
Ja komponuję, piszę teksty i śpiewam. Arek pomaga mi w pisaniu tekstów i miksuje muzykę, a na imprezach pomaga rozkręcać zabawę. I przede wszystkim jest dobrym duchem zespołu. Działamy razem od niedawna, ale rozumiemy się bez słów i bardzo się cieszę, że go spotkałem. W zespole są jeszcze tancerki – Kamila Woźniak i Adrianna Nyka z agencji Insane Dance Show – które bardzo wzbogacają estetycznie nasze występy.
Pierwszy teledysk Nokautu robi furorę w sieci, w jednym z lubelskich hoteli powstaje kolejny, a dziś przyjechaliście niemal prosto z Polsatu, gdzie...?
... gdzie podpisaliśmy umowę na kilka programów.
Musieliście zrobić spore wrażenie.
Może... W każdym razie po kilkuminutowej rozmowie byliśmy umówieni na dwa programy (zamiast jednego) i dodatkowo zostaliśmy wpisaniu do czerwcowej ramówki, do programu „Muzyczna wizytówka”, który będę prowadził. Pierwsza premiera już w kwietniu.
A nowy teledysk, do piosenki „Tak, jak potrafisz”, kręcimy w apartamentach i na dachu hotelu, więc myślę, że też będzie ciekawy.
Ciągle myślę o tej „Rockosferze”, no i organach... To zawsze miało być disco?
Tak.
O czym śpiewasz?
Głównie o miłości. O kobietach, zabawie, szybkich samochodach...
Wino, kobiety i śpiew?
Dokładnie!
Dziękuję za rozmowę.
Joanna Gierak
zdjęcia: agencja artystyczna PROMO
*Artur Gajos – menedżer zespołu Nokaut, właściciel agencji artystycznej PROMO i współwłaściciel zaprzyjaźnionego z „Panoramą” salonu Diva Glamour, który prowadzi jego żona Joanna.
Komentarze