Tegoroczny Międzynarodowy Dzień Teatru dla widzów Teatru Muzycznego w Lublinie będzie okazją do spotkania z klasyką. I to jaką! „Oglądać ‘Śluby panieńskie’ na scenie jest zawsze rozkoszą” – twierdził Tadeusz Boy-Żeleński. Z okazji święta teatru tę rozkosz sprawili lublinianom Stefan Szmidt i Alicja Jachiewicz-Szmidt, o których nie wystarczy powiedzieć: znakomici aktorzy. Oboje są też reżyserami, a przede wszystkim animatorami życia kulturalnego na Lubelszczyźnie i twórcami Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu koło Biłgoraja, którego drzwi są zawsze szeroko otwarte dla twórców i amatorów wszelkich dziedzin sztuki. Państwo Szmidtowie zgodzili się porozmawiać z „Panoramą” tuż przed lubelską premierą swojego najnowszego spektaklu.
Ministerstwo kultury ziemi biłgorajskiej
Rozmowa z Alicją Jachiewicz-Szmidt i Stefanem Szmidtem, założycielami Fundacji Kresy 2000 – Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu koło Biłgoraja
Joanna Gierak: Dlaczego klasyka?
Alicja Jachiewicz-Szmidt: Zawsze powtarzam, że teatr jest w sztuce tym, czym matematyka wśród nauk. Jest królem, bo mieści w sobie wszystko, co zawiera się w pojęciu sztuki: słowo, muzyka, obraz... Dlatego w całej gamie przedsięwzięć, które realizujemy w naszym Domu Służebnym w Nadrzeczu, jest również teatr. Tym razem postanowiliśmy ulec namowom naszej aktorskiej młodzieży, która zwierzyła nam się, że w szkołach teatralnych miała bardzo mało styczności z klasyką – z klasycznym ruchem scenicznym i wszystkim tym, co dla naszego pokolenia było podstawą w kształceniu. Umówiliśmy się więc, że zrobimy absolutnie klasyczny spektakl – tak klasyczny, że już bardziej się nie da. „Śluby panieńskie” napisane są wierszem sylabotonicznym; średniówka, której nie wolno pominąć, jest taktem, wskaźnikiem logicznym całego zdania... Dopiero, kiedy ściśle zastosujemy te kanony, uzyskujemy dowcip, żart i wszystko to, co w swoim utworze zawarł autor. Zamiast podkładu muzycznego do spektaklu dodaliśmy „muzykę”, jaka rozbrzmiewała w dawnych dworach – kuranty, zegary... Bo przecież jakaż tam była muzyka dopóki ktoś nie zasiadł do instrumentu? Do tego oczywiście ubraliśmy się w klasyczne kostiumy.
Stefan Szmidt: W tym roku mija 20 lat działalności Fundacji Kresy 2000, a od 1999 roku zajęliśmy się na poważnie teatrem. „Śluby panieńskie” to nasza dziewiąta profesjonalna premiera. Większość poprzednich także można zaliczyć do klasyki, bo inscenizowaliśmy utwory Myśliwskiego, Singera, Wyspiańskiego... Kilka z nich wciąż jest w repertuarze Fundacji i nadal objeżdżamy z nimi Polskę. Niesłabnącym powodzeniem cieszy się „Drzewo” Wiesława Myśliwskiego, a zagraliśmy już ponad 50 przedstawień. Gramy też „Ostatnią miłość” według Isaaca Bashevisa Singera z udziałem Shmuela Atzmona-Wircera, wybitnego izraelskiego aktora polskiego pochodzenia oraz „Lekcję polskiego”, bardzo piękną sztukę o starym Kościuszce, napisaną przez Annę Bojarską, w reżyserii i z udziałem Zdzisława Wardejna w roli Naczelnika.
Któremu partneruje lublinianka Natalia Matuszek...
A J.-S.: Natalia jest bardzo zdolna i z dumą mówię o niej jako mojej wychowance. Naszej – bo Stefana również. Gra z nami w „Lekcji polskiego” i Klarę w „Ślubach panieńskich”. Ale oprócz tego napisała pracę magisterską o naszej fundacji, a teraz ponownie jest studentką, bo zaczęła studia doktoranckie w PWSFTviT w Łodzi. Próbuje też swoich sił pisząc scenariusze. Jest więc niebywale uroczą i uzdolnioną osobą, a w dodatku „lubelaczką”, co zapewne zainteresuje czytelników „Panoramy Lubelskiej”.
S.S.: Natalia kształci się, pisze, ale po pierwsze jest świetną aktorką, więc powinna przede wszystkim grać. Grać! Bo pisać wszyscy umieją, a grać – nie każdy.
Spektakle Fundacji Kresy 2000 można zobaczyć w całej Polsce, ale chyba najlepiej wybrać się do Nadrzecza?
A J.-S.: Należy nas poszukiwać wszędzie. Zawsze można nas znaleźć na stronie www.kresy2000.pl i tam dowiedzieć się, gdzie występujemy, ale na pewno warto nas odwiedzić. Dom Służebny Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu to miejsce – galeria i teatr – któremu poświęciliśmy lwią część naszego życia.
S.S.: I ludziom! Tym ludziom, którzy mają daleko do teatru, galerii do... nie chcę nadużywać pojęcia „kultury wysokiej”, ale do tej wartościowej kultury. W miejscu, gdzie nikt nie pomyślałby o teatrze – są dziś nie tylko spektakle, ale też wystawy Dudy Gracza albo Fałata – artystów, którzy liczą się nie tylko na polskiej scenie. Gdzie indziej na „prowincjonalnej” scenie można zobaczyć najwybitniejszych aktorów, a z własnym teatrem przyjeżdża Zbigniew Zapasiewicz? Zrobić z niczego coś – to jest coś! To oczywiście gruba przenośnia, ale można ją odnieść do wszystkiego.
A J.-S.: Proszę pamiętać, że nikt nam nie podarował Domu. Stworzyliśmy go sami, dosłownie na pustym kawałku ziemi. Dwadzieścia lat temu było to miejsce anonimowe. Tak zwana „ślepa wieś”, bo można było tu wjechać, ale dalej był las i trzeba było wrócić tą samą piaszczystą drogą. Nie było płotów... To była magiczna przestrzeń i dlatego tak mocno nas zafascynowała. Na pierwszą wystawę, jeszcze w pobieżnie zaaranżowanej przestrzeni, ludzie nie przyszli, bo wystraszyły ich użyte w zaproszeniu górnolotne słowa na temat sztuki i tego, co chcemy pokazać. Wtedy dotarło do nas, że najpierw powinniśmy wytłumaczyć, co mamy zamiar tu robić. Dziś to my uczymy się od naszych sąsiadów. Sięgamy po to, co jest solą tej ziemi, czyli ich własny teatr, a oni też przyglądają się nam i czasami korzystają z tego, co jest im potrzebne.
I tak powstało 7 obrazów z „Chłopów”?
A J.-S.: To był początek naszej działalności teatralnej. W roku Reymontowskim (2000 – red.) postanowiliśmy zrobić eksperyment, który od dawna nas nurtował. Już od 30 lat obserwujemy Tarnogród i tamtejsze Sejmiki Wiejskich Zespołów Teatralnych, czyli teatry obrzędowe. To nas zafascynowało i postanowiliśmy udowodnić, że teatr nie dzieli się na wysoki i niski, tylko dobry albo zły. Włączyliśmy w nasze spektakle okoliczne teatry, które znamy, w ten sposób, że w każdej scenie z „Chłopów” Władysława Reymonta grał aktor z teatru obrzędowego i aktor profesjonalny. I to się fantastycznie udało. Efekt był znakomity! Teresa Budzisz-Krzyżanowska, która przyjechała wtedy do nas z koncertem, była zachwycona tym, jaką prawdę, naturalność i niewyuczoną, intuicyjną mobilność mają ci „nieprofesjonalni” aktorzy. Od tamtej pory chętnie włączamy ich do niektórych ról. Tak było w „Drzewie” i w „Requiem dla Gospodyni”... Zrobiłam też jasełka z udziałem naszych sąsiadów, mieszkańców Nadrzecza i okolic Biłgoraja.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o tym, że to nie tylko dom wytężonej pracy twórczej, ale i nauki...
A J.-S.: Wszystko, co się u nas dzieje, wiąże się jednocześnie z edukacją. Jeżeli przyjeżdża do nas na przykład wspaniały śpiewak Wiesław Ochman (który wraz z Jerzym Dudą-Graczem pomógł nam stworzyć fundację), to ma prawo zgłosić się do niego każda osoba, która chciałaby się dowiedzieć, jak śpiewać, gdzie się uczyć, do jakich drzwi pukać... To samo dotyczy wszystkich naszych sławnych gości. To bardzo ważne, bo często przychodzą do nas ludzie, którzy z niezwykłą pasją pielęgnują swoje talenty. Amatorzy...? Amo – czyli kocham. Zatem tak – kochający to, co robią i być może chcący dojść w tym do profesjonalizmu. Tym, którzy chcą zajmować się aktorstwem, sami zapewniamy pomoc w przygotowaniu się do przyszłych szkół. Za darmo. To możemy rozdać – naszą pracę i wysiłek, bez potrzeby sięgania po dodatkowe środki. Dotyczy to każdego mieszkańca okolic Biłgoraja, bez względu na wiek.
Jesteśmy „Domem Służebnym”, a ja często powtarzam, że też takim „małym ministerstwem” kultury i dziedzictwa narodowego, bo „ministrare” znaczy: „służyć” i warto o tym pamiętać. Szerzymy kulturę, jednocześnie pielęgnując tradycje naszego regionu i dziedzictwo tych wszystkich kultur, które od wieków wspólnie tu egzystowały, co szczególnie podkreślał Wiesław Myśliwski, wręczając nam w 2005 roku nagrodę im. A. Patkowskiego.
S.S.: Taka jest nasza historia – teatralna i nie tylko. Wielu wybitnych artystów przewinęło się przez naszą scenę przez te lata. Jeśli chodzi o naprawdę znanych i cenionych aktorów, łatwiej powiedzieć, kogo z nich nie było.
Na „Śluby panieńskie” tym razem zapraszamy w gościnne progi Teatru Muzycznego w Lublinie. Spektakl przygotowaliśmy z okazji 20-lecia naszej działalności i lubelska premiera to jedno z pierwszych przedstawień. Po raz pierwszy też wyjechaliśmy z nim poza naszą siedzibę. Jako reżyserowi może nie wypada mi zachwalać, ale nasi młodzi koledzy grają naprawdę fantastycznie, a i my, w dużo dojrzalszych rolach pani Dobrójskiej i Radosta... robimy, co możemy. Zatem zapraszamy, bo w takim dniu aktorzy i widzowie powinni być razem. W Międzynarodowym Dniu Teatru wypada przecież pójść do teatru, prawda?
Oczywiście. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Joanna Gierak
zdjęcia: Piotr Mazurek
Lubelska premiera spektaklu „Magnetyzm serca, czyli Śluby panieńskie” Fundacji Kresy 2000 odbędzie się w Międzynarodowym Dniu Teatru, 27 marca o godz. 11 i 18.
Zobacz zwiastun spektaklu:
Zobacz też:
Kwiecień w teatrze muzycznym
Komentarze