My, migranci
Język islandzki to najstarszy używany język w Europie. Współcześni Islandczycy są w stanie czytać w oryginale 1000-letnie sagi. To język, którym posługiwali się wikingowie tysiąc lat temu. Halldór Kiljan Laxness, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 1955 roku, jest swego rodzaju narodową świętością. Był przedstawicielem pokolenia Islandczyków, które po wiekach niewoli odbudowało niepodległą państwowość. Wcześniej pisarze mieli poczucie niedowartościowania, wręcz kompleks niższości narodu żyjącego w nędzy.
Historia Islandii rozpoczyna się od przybycia na wyspę w IX w. młodego Norwega, Ingolfura Arnarsona. Łagodniejszy niż obecnie klimat dawał możliwość uprawy i hodowli. Większość kraju pokryta była roślinnością, a znaczne połacie wyspy porastały lasy i zagajniki. Rzeki obfitowały w ryby, podobnie jak przybrzeżne wody oceaniczne. W połowie X w. żyło w Islandii – według różnych badaczy – do 60 tys. osób. Leifur Eriksson, islandzki wiking, był pierwszym europejczykiem, który postawił stopę na kontynencie amerykańskim. Miało to miejsce w 1000 roku, czyli pięć wieków przed Kolumbem. Pojawiła się też niedawno romantyczna teoria, że nasz Mieszko I był wikingiem i Zdzisław Skrok
w swojej książce zastanawia się
„Czy wikingowie stworzyli Polskę?”...
Gdyby istotnie tak było, można by domniemywać, że próbujemy teraz oddać nieco świeżej krwi do tego jednolitego genetycznie narodu. W 2000 r. obcokrajowcy stanowili 3,1 proc. ludności Islandii, a w 2010 r. – 6,64 proc. Polacy są obecnie najliczniejszą grupą mniejszościową tego kraju. W 1981 r. mieszkało w Islandii tylko 25 osób pochodzenia polskiego, w 2007 – 8 488, obecnie ok. 12 tys. Pod koniec lat 90. XX w. Islandia rozwijała szybko przemysł i budownictwo mieszkaniowe. Dochód narodowy per capita należał do najwyższych na świecie. Wielkie budowy oraz rozwijająca się gospodarka otwarły miejsca pracy dla obcokrajowców. Jeśli chcecie zobaczyć urocze drewniane wille Reykjaviku – spieszcie się! Już teraz trudno zrobić zdjęcie w centrum miasta, żeby w tle nie sterczały ramiona wielkich dźwigów i błyszczące ściany ze szkła i aluminium. Warto wcześniej zobaczyć film
„Barany”
bo takiej Islandii turysta raczej nie zobaczy. Owce, których pogłowie w latach 60. i 70. XX w. wynosiło około 800 tys. sztuk (statystycznie po trzy na mieszkańca), były największym dobrodziejstwem i przekleństwem Islandii. Pustoszyły pastwiska i niweczyły wysiłki leśników, pożerając obsadzone młodymi drzewkami przyszłe obszary leśne. W ostatnich latach pogłowie owiec zostało mocno ograniczone, bo z całej powierzchni kraju tereny uprawne to 1 proc., pastwiska – 19,5 proc., a nieużytki – 50,5 proc. Rośnie natomiast znaczenie przetwórstwa rybnego.
W trosce o ochronę łowisk rząd kilkakrotnie rozszerzał granice wód przybrzeżnych. Po raz pierwszy w 1952 r. W 1958 r. rozpoczęła się pierwsza „wojna dorszowa”. W drugiej „wojnie dorszowej” w 1971 do ochrony statków rybackich wysłano jednostki wojenne, były incydenty z użyciem broni. Pod koniec 1975 r. rząd Islandii decyduje się na rozszerzenie strefy wód przybrzeżnych do 200 mil morskich. Dochodzi do gwałtownego konfliktu międzynarodowego, próby sił na łowiskach, a także zerwania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Islandią a Wielką Brytanią. Zaangażowanie wielu państw i organizacji międzynarodowych doprowadza do załagodzenia sytuacji.
Islandia jest republiką. Władza ustawodawcza należy do prezydenta i 63-osobowego parlamentu (Althing) o czteroletniej kadencji. Premiera powołuje prezydent. Islandzki Althing to
najstarszy parlament na świecie.
Polacy mieszkający w Islandii narzekają, że to bardzo hermetyczne społeczeństwo, w którym bardzo trudno przybyszowi zrobić karierę. A jednak... Paweł Bartoszek, z wykształcenia informatyk, to najpopularniejszy felietonista w kraju. A do tego przewodniczący Komisji do Spraw Sądownictwa, Spraw Zagranicznych, Reformy Systemu Wyborczego, wybrany przez parlament Islandii do Rady Konstytucyjnej Islandii na podstawie wyników wyborów w 2010 r. Nie mniej interesującą postacią jest Marta Niebieszczańska. Sześć lat temu założyła portal www.icelandnews.is. W ostatnich badaniach czytelnictwa okazało się, że portal zajmuje 7. miejsce pod względem popularności. Witold Bogdański, prezes Stowarzyszenia Polonii Islandii, przygotowuje wydanie swojej książki, a w ubiegłym roku powstało stowarzyszenie Winda, które utworzyły m.in. nauczycielki pracujące na co dzień z polską młodzieżą i dziećmi w islandzkich szkołach oraz w weekendowej szkole polskiej.
W ramach projektów europejskich współpracują z dr hab. Lidią Pokrzycką, autorką książki „System medialny Islandii”, pierwszej i jedynej na świecie publikacji na ten temat. Odwiedziła ten niezwykły kraj jedenaście razy w ostatnich sześciu latach. Ostatnio postanowiła pogłębić swoją wiedzę na temat marketingu i promocji. W tej dziedzinie naprawdę wiele się można nauczyć w Islandii.
Najsłynniejsze hot-dogi sprzedawane są niedaleko portu w niepozornej budce, oznaczonej na każdej mapce wręczanej turystom, bo tam jedli kiedyś Gorbaczow i Reagan. 100 islandzkich koron to ok. 3 zł. Do 2000 koron trzeba zapłacić w portowej knajpce za szaszłyk ze świeżej ryby, główne danie w restauracji to co najmniej 3000 koron.
Turyści przybywają
jednak tłumnie wabieni na wiele sposobów. Światowe korporacje mogą się tu spotkać „w połowie drogi między Europą a Ameryką”. Mają do dyspozycji wspaniałe centrum konferencyjne – Harpę. W tym cudzie architektury turyści zachęcani są, aby zrobić sobie selfie i otagować miejsce – co oznacza darmową reklamę Harpy. Za dostęp do wi-fi turysta musi zapłacić. Za darmo dostanie broszurkę, że za odpowiednią opłatą może być dowieziony do gorących źródeł... A wystarczy wyjść z Harpy i zanurzyć palec w otaczających ją basenach albo przespacerować się do Biblioteki Narodowej również otoczonej fosą z ciepłą wodą.
Unikalną ofertą jest możliwość podziwiania zorzy polarnej – w niektórych broszurkach „łowcy zórz” mają propozycję nawet za 200 euro. Wprawdzie w Reykjaviku też można podziwiać ten cud natury z hotelowego okna, ale to przecież nie to samo. Podobnie jak obejrzenie filmu „Kamień elfów” to nie to samo, co możliwość zdobycia całej wiedzy o islandzkich wierzeniach. Za 45 euro dostępna jest cała islandzka okultystyka + elfi chleb + krasnoludzie naleśniki + kawa karłów + ludzki dyplom. Taniej niż wynajęcie przewodnika po Reykjaviku. Internetowa wizytówka szkoły elfów robi wrażenie: uroczy elfoznawca oferuje opowieści i poczęstunek. Opowiada o ludziach, którzy spotkali ludzi z... innego wymiaru – potomstwo tych, których „pramatka Ewa ukryła przed okiem Boga i Bóg zadecydował, że pozostaną ukryci”.
Uczestnicy spotkania, w tym kilku wygłodniałych amerykańskich nastolatków, łakomie spoglądają na stół, z którego zniknęły naleśniki i chleb. Wprawdzie wyglądały na przyniesione z supermerketu, ale całkiem dobre. Elfoznawca dorzuca więc „prawdziwy przysmak, słynne islandzkie ciastka”. Amerykanie są zachwyceni. Nie czytają napisów na opakowaniu, bo i co kogo może obchodzić, że wafelek wyprodukowano w Polsce? Islandia wprawdzie broni swojego rynku, ba! ze względu na tanią energię geotermalną jest chyba jedynym miejscem, gdzie hoduje się banany w szklarniach, ale Islandczycy bywali w świecie i odkryli inną sztukę kulinarną. Znajdują więc sposoby, żeby importować zagraniczne przysmaki. Prince Polo to jedyny obok Coca-Coli smakołyk, który był importowany na wyspę jeszcze w latach 70.
Potomkowie wikingów wiedzą, co dobre.
Więcej zdjęć pod tym linkiem.
Komentarze