Było to kolejne „lubelskie” znalezisko – wiosną tego samego roku kapitan PLL LOT Jacek Dzienisiuk, wnuk obrońcy Helu, wyłowił z morza pływak samolotu R-XIII hydro. Powspominajmy, bo chyba zbyt łatwo zapomnieliśmy o czasach, kiedy Lubelszczyzna była niekwestionowaną lotniczą potęgą...
W ubiegłym roku „Panorama” pisała o losach znaleziska kpt. Dzienisiuka i pieczołowitej rekonstrukcji R-XIII, który, choć „uziemiony”, dumnie prezentował się podczas Festiwalu Historycznego w Pucku. Przypomnieliśmy przy tej okazji historię „szczęśliwej trzynastki” i Zakładów mechanicznych E. Plage i T. Laśkiewicz w Lublinie, gdzie samolot powstał oraz Morskiego Dywizjonu Lotniczego – w którym przechodził chrzest bojowy. Czy R-VIII czeka podobny chwalebny los?
Lublin ląduje na bałtyckich piaskach
Koniec pierwszej wojny światowej otworzył nowe perspektywy, działającej od 1899 roku spółki Zakłady mechaniczne E. Plage i T. Laśkiewicz w Lublinie. Postanowiono, że fabryka zajmie się, poza dotychczasowym profilem rolniczo-przemysłowym, także produkcją samolotów. Pierwszy zbudowany w Lublinie samolot wzbił się w niebo 19 czerwca 1921 roku, jednak jego konstrukcja (i kilka następnych) okazała się niestety wielce nieudana. Zniechęceni właściciele fabryki zamierzali zmienić profil produkcji; wybór padł na produkcję karoserii samochodowych. Na szczęście w 1926 roku stanowisko głównego konstruktora w fabryce objął absolwent wyższej szkoły lotniczej w Paryżu, inż. Jerzy Stanisław Rudlicki. Samoloty znów wysunęły się na pierwszy produkcyjny plan, a nową serię, od nazwiska konstruktora, nazwano „Lublin R”. Pierwszą maszyną z linii „R”, która powstała w fabryce, była ta oznaczona numerem VIII.
Przy desce kreślarskiej R-VIII zasiadło kilku konstruktorów i już w styczniu 1928 roku można było wykonać próby statyczne. Dwa miesiące później samolot oblatano na przyfabrycznym lotnisku. Okazało się wtedy, że wykorzystany w maszynie silnik Farman 550 KM ma zbyt słabą moc, a sama maszyna ma zbyt duże wyważenie steru kierunku. Błyskawicznie, bo w ciągu kilku miesięcy, Farmana zastąpiono silnikiem Lorranie-Dietrich, mocniejszym o 100 KM. Samolot spodobał się zamawiającym i w rok po prezentacji prototypu lubelska fabryka otrzymała polecenie wykonania kolejnych czterech egzemplarzy Lublina R-VIII, wersji a.
Budowano kolejne maszyny, ale wskutek kilku usterek, jakie wykryto w maszynach, pożaru jednej i serii wypadków innej, a także wskutek zmniejszenia osiągów przy większym ładunku, lotnictwo wojskowe produkcji seryjnej nie zamówiło. Ratunek dla R-VIII przyszedł w 1931 roku, kiedy wytwórnia zdecydowała się przerobić istniejące maszyny na potrzeby Marynarki Wojennej.
Przeróbka dotyczyła czterech samolotów, które przerobiono na wodnosamoloty pływakowe. Zaraz potem powstał kolejny prototyp, Lublin R-X. Znów bardzo udany. Wkrótce potem pojawił się model R-XIII. W styczniu 1932 trzy pierwsze egzemplarze modelu Lublin R-XIII hydro zamówił Morski Dywizjon Lotniczy.
Morski Dywizjon Lotniczy w Pucku powołano do życia w 1923 roku. Podległy ministrowi spraw wojskowych, stanowił pododdział lotnictwa Marynarki Wojennej RP. Prawdziwie istotne początki jego istnienia sięgają 1920 roku (wcześniej, w latach 2011-2012, była tu lotnicza stacja badawcza Cesarstwa Niemieckiego). Właśnie w Pucku zorganizowana została pierwsza Baza Lotnictwa Morskiego II RP. Rok później, w 1921 roku, bazę przeformowano w Lotnictwo Morskie, podległe dowódcy 2 Pułku Lotniczego. Formację początkowo zaopatrywano u producentów francuskich, potem włoskich. Z czasem zaczęto korzystać z rodzimej, polskiej produkcji. We wrześniu 1939 r. w skład Dywizjonu wchodziło kilkanaście samolotów: dwa Lubliny R-VIII (i trzeci przeznaczony na części zamienne), dwanaście R-XIII, Cant, Schreck, zdemontowany R-XX oraz kilka nieużywanych, przestarzałych maszyn. Po bombardowaniu 1 września wodnosamoloty ewakuowano z Pucka, rozstawiając wzdłuż Półwyspu Helskiego. Dwa R-VIII nr 802 i 803 koło Chałup, i R-VIII nr 801 (bez silnika) koło Kuźnicy.
Istnieją wrześniowe zdjęcia pokazujące samoloty Morskiego Dywizjonu z Pucka dogorywające u wybrzeży Helu, gdzie zostały poniszczone przez własne załogi. Wymontowano karabiny maszynowe, zostały rozsadzone najważniejsze części, czyli silniki. Sporo tych elementów dewastowanych samolotów legło w piachu w fali przyboju. Część z nich później Niemcy sprzątający Hel zabrali. Grupy poszukiwawcze z wybrzeża zawsze były świadome, że po takim zdarzeniu, jak wysadzenie samolotu, tam, w piachu wiele części nadal się znajduje.
Zapomniana chwała?
Rozpiętość skrzydeł odnalezionej jesienią „er-ósemki” wynosiła 17 metrów, a jej kadłub miał długość metrów 12, samolot stanowił więc okazały model. Prawdopodobnie w wodzie znajduje się jeszcze około 70 proc. maszyny. W tym silnik, drewniana kratownica, 8 metrowe pływaki i cały osprzęt bojowy. Jest tam też silnik Hispano-Suiza o mocy 650KM, większą część kadłuba oraz prawdopodobnie karabin maszynowy.
Przedwojennych samolotów wojskowych zachowało się niewiele. O ile nie zniszczyła ich wojenna pożoga, niszczyły je władze komunistyczne, w których propagandzie nie było miejsca dla chwały II Rzeczypospolitej. Z wielu typów, produkowanych w krótkich seriach, zostały tylko elementy. Nawet szkolny RWD-VIII, wyprodukowany w ilości 600 sztuk, przetrwał w postaci jednego zdekompletowanego samolotu w Izraelu i kilku elementów znajdujących się w muzeach. Pozostały drobne fragmenty po rozpoznawczo-bombowym PZL 23 „Karaś”, choć powstało ich 210 i po bombowych PZL 37 „Łoś”, wyprodukowanych w liczbie 120 egzemplarzy. W całości, dzięki kolekcji Hermana Goringa, pozostał jeden myśliwski PZL P-11c, ze 149 wyprodukowanych i szkolny PWS 26 – z 260 sztuk.
Wyłowiony jesienią R-XIII hydro, podobnie jak replika R-XIII, stanie się częścią ekspozycji Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku.
Jakoś zbyt łatwo na Lubelszczyźnie rozstaliśmy się ze świadomością, iż kiedyś byliśmy niekwestionowaną lotniczą potęgą. A to przecież naprawdę niezwykły rozdział naszej wspólnej historii. Nagle w regionie, gdzie najwyższe wyrafinowanie techniczne reprezentował siewnik czy młocarnia, zaczynają rodzić się samoloty. Działają dwa duże biura konstrukcyjne, inżynier Świątecki projektuje supernowoczesne wyrzutniki bombowe, później używane w amerykańskich „Latających Fortecach”. Przewija się przez Lublin i Białą plejada najświetniejszych konstruktorów: Dąbrowski, Puławski, Rudlicki, Uszacki, Czerwiński...
Gdzie i jak młody mieszkaniec naszego regionu ma się nad tym zadumać? Na pewno minęły czasy, kiedy dla „odfajkowania” tematu wystarczało kilka starych fotografii w muzealnej gablocie i artykulik w Internecie. Dzisiaj historii chcemy dotknąć, chcemy w niej poniekąd uczestniczyć, dlatego też gęsto powstają latające repliki historycznych maszyn. Ponieważ jakoś na razie u nas nie zanosi się na to, by ktoś podjął się podobnego dzieła, może szansą jest dołączenie do tego, co dzieje się w Pucku za sprawą Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego. To naprawdę świetna promocja miasta i regionu – te tysiące aparatów fotograficznych kierujących się na maszyny z napisem „Lublin”. A kolejna z nich właśnie wychodzi z morza...
Komentarze