Wydaje się, że należyte przeżycie świąt kryjących w sobie głęboki wymiar nie zależy wyłącznie od jakości przygotowanych potraw lub drogich, markowych prezentów znalezionych pod choinką. Co prawda, ważny jest świąteczny wypoczynek, ważne są wykwintne, świąteczne dania. Ważne są wreszcie świąteczne podarunki. To wszystko jednak musi posiadać właściwe sobie miejsce. Niestety jednak bożonarodzeniowa hierarchia wartości bardzo często zostaje przez nas odruchowo przebudowywana. W rezultacie przybiera ona nową, nie zawsze korzystną formę. Jej niejednokrotnie karykaturalna postać utrwala się w naszej świadomości oraz sposobie myślenia o idealnych świętach i w owym, zdeformowanym wydaniu zostaje przekazana młodemu pokoleniu.
Na szczęście, w ostatnich latach w Polsce, obok nowych trendów na komercyjne i jedynie powierzchowne przeżywanie świąt, zauważa się także modę na powrót do tradycji i wartości niezwykle istotnych dla naszych dziadków. Nasze zainteresowania coraz częściej odnoszą się do przeszłości, rodzinnych historii i korzeni, z których wyrosły nasze genealogiczne drzewa. Dotyczy to również lokalnych zwyczajów i tradycji związanych z celebrowaniem Bożego Narodzenia. Te natomiast, jeśli w ich bogactwo zakradł się deficyt wiedzy, najpierw wypada poznać. Następnie, na drodze serdecznej przyjaźni warto je pielęgnować i troszczyć się o możliwość przekazania ich w sztafecie pokoleń, która ciągle i naturalnie wyrywa się w przyszłość.
Czym więc w przeżywaniu Świąt Narodzenia Pańskiego charakteryzuje się Lubelszczyzna? Niewielu z nas wie, że w Wigilię Bożego Narodzenia bardzo często urządzano zabawy polegające na wróżbach i przesądach. Ich rezultaty nie były jednak do końca traktowane jako prawdy wiary rzeczywiście zwiastujące przyszłe wydarzenia. Stanowiły one bowiem pewnego rodzaju odskocznię od szarej rzeczywistości, której jedynym celem było zapewnienie rozrywki wnoszącej nieco humoru. I tak dla przykładu, jeśli w dzień wigilii kichnęła dziewczyna uważano, że w gospodarstwie narodzi się cieliczka. Gdy kichnął chłopiec na świat miał przyjść źrebak lub byk. Przez cały dzień wigilii nie wolno było niczego nikomu pożyczać. Ten zakaz miał zapewnić, aby w ciągu nadchodzącego Nowego Roku niczego nie ubywało. W Lubartowie i jego okolicach wierzono, że ewentualne zaszywanie materiałów lub ubrań przy okazji może skutkować również zaszyciem rozumu. Dlatego tej czynności także unikano. Popularny był również zakaz urządzania drzemek. Jeśli komuś zdarzyło się w ciągu dnia zasnąć, stanowiło to zapowiedź roku bez energii i werwy do życia, a w nieco lepszym przypadku pojawienie się na polu chwastu. W dniu poprzedzającym Narodzenie Pańskie każdy z rybaków za wszelką cenę pragnął odnieść chociaż najmniejszy zawodowy sukces. Dzięki niemu mógł zapewnić sobie obfitość w połowach na cały przyszły rok. W powiatach radzyńskim i łukowskim wyrażano przeświadczenie, że 24 grudnia warto uprać coś lnianego, aby len dobrze obrodził. Na ziemiach włodawskich, zamojskich i lubartowskich w trosce o jak najlepsze owocowanie drzew, obwiązywano je słomą i okładano makiem.
Przygotowując się do wigilijnej wieczerzy, wśród zabaw, wróżb i przesądów bacznie obserwowano pogodę, która miała określać urodzaj w niedługo rozpoczynającym się roku. Bardzo często powtarzano wówczas ludowe porzekadło: „Jak na niebie jasno, to w stodole ciasno”. Jeśli niebo było gwieździste sądzono, że kury będą znosić dużo jaj. Niebo zasłonięte chmurami zapowiadało obfitość w krowie mleko. Zauważalna zaś w dzień wigilii odwilż była zwiastunką przeciągającej się zimy.
Z niecierpliwością wyczekiwana i dobrze znana również dzisiaj pierwsza gwiazdka zapraszała domowników i przybyłych gości do rozpoczęcia świętowania. W okolicach Janowa Lubelskiego i Biłgoraja, a także w wielu innych miejscowościach położonych wokół Lublina wieczerzę wigilijną przygotowywano i spożywano na dzieży. Było to naczynie służące do rozczyniania mąki i wyrastania chlebowego ciasta. Wykonywano je z drewnianych klepek (najczęściej lipowych, świerkowych bądź najdroższych - dębowych) i obręczy. Naczynie było szersze u podstawy i stopniowo zwężało się ku górze. Do pieczenia chleba celowo nie zużywano całego przygotowanego ciasta. W dzieży pozostawiano jego niewielką ilość, która służyła do zakwaszenia nowego ciasta podczas kolejnego wypieku. W niektórych regionach Polski, pozostałość tę nazywano „zakwaskiem”, „zaczynem” lub „bątką”. Wytwarzaniem dzieży trudnili się bednarze. Codziennie używana dzieża, aby godnie mogła służyć podczas wigilijnej wieczerzy, wymagała odpowiedniego przygotowania. Z tego względu okładano ją słomą i sianem, a następnie przykrywano pięknym, śnieżnobiałym obrusem. W innych miejscach regionu gromadzono się przy tradycyjnych i świątecznie przybranych stołach, na których honorowe miejsce zajmował poświęcony opłatek. Na Lubelszczyźnie, tuż przy opłatku ustawiano słoiczek miodu i czosnek. To zapewnienie zdrowia rodzinie, ochrona przed ukąszeniami pcheł i działaniem złego ducha. Zdarzało się, że czosnek z wigilijnego stołu sadzono w polu. Celem wypełnienia tej tradycji było zabezpieczenie przed zniszczeniami spowodowanymi występowaniem burz. Pod stołem natomiast ustawiano dzieżkę do chleba, maselnicę, sierp oraz żelazną część pługa. Ten zwyczaj miał zapewnić pożywienie oraz dostęp do potrzebnych narzędzi w ciągu całego nowego roku.
Do wigilijnej uczty zasiadano z uwzględnieniem starszeństwa. Najpierw najstarsze pokolenie – pradziadowie i dziadowie, następnie rodzice, którzy zazwyczaj byli gospodarzami. W dalszej kolejności – przybyli goście. Na samym końcu do stołu przysiadały się dzieci, czyli najmłodsza latorośl rodziny. Wszelkie zasady świątecznego ceremoniału wypełniał najstarszy mężczyzna będący głową i fundamentem rodu. Gdy jednak go nie było, funkcję przewodniczenia obejmowała najstarsza obecna kobieta. Początkiem wigilijnych uroczystości, podobnie jak dzisiaj, było odczytanie fragmentu Ewangelii spisanej przez św. Łukasza dotyczącego momentu narodzin Chrystusa. Następnie odmawiano wspólną modlitwę w potrzebnych intencjach. Zawsze pamiętano także o duchowym westchnieniu za zmarłych. Niegdyś, bardzo często na wstępie rozpoczynającej się wigilijnej wieczerzy odmawiano modlitwę „Anioł Pański”, która dokładnie obrazuje świętowane wydarzenia. Doskonałą formą modlitwy był również śpiew kolęd i pastorałek, któremu często towarzyszyło wspólne muzykowanie. W dalszej kolejności przechodzono do „łamania się opłatkiem” i składania serdecznych życzeń. Często używano podobnej formuły: „Na wieczną pamiątkę Jezusa Chrystusa, który się narodził w betlejemskiej stajence, życzę wam wszystkiego, szczęścia, zdrowia dobrego, powodzenia, a po śmierci dusznego zbawienia”.
Po życzeniach przystępowano do posiłku. Lubelskie gospodynie przygotowywały zazwyczaj nieparzystą liczbę potraw. Było ich 7, 9 lub 13. W niektórych miejscowościach Lubelszczyzny zabiegano, aby przy stole gromadziła się parzysta liczba osób. Uważano, że ich ewentualna nieparzysta liczba dla jednego z biesiadników może być zwiastunem śmierci. Niegdyś w naszym regionie, na wigilijnych stołach królował: barszcz z grzybami, kasza gryczana podana z sosem grzybowym, kapusta z grochem, pierogi z grzybami, kutia z pszenicy podana z cukrem, miodem i orzechami, gotowana lub pieczona ryba oraz kompot z suszu. Spożywano również kluski pszenne z makiem lub olejem oraz jagły. Zdarzało się, że podawano pierożki z makuchami konopnymi lub kapustą i słodkie racuchy. Ubodzy przygotowywali mniejszą ilość serwowanych potraw, ale podstawą wigilijnej kuchni w każdej lubelskiej chacie była ryba. Znak chrześcijaństwa, a także symbol zdrowia, siły i dostatku.
Kulminacyjnym momentem wigilijnego wieczoru i swoistym przejściem do kolejnych dni świętowania była, tak jaki i dzisiaj, Msza Święta Pasterska, określana popularnie „Pasterką”. Nasi przodkowie, aby skrócić czas jej wyczekiwania, pomiędzy śpiewanymi kolędami opowiadali sobie biblijne przypowieści, historie oraz apokryficzne legendy. Dla zabawy urządzano wróżby. W naszym regionie rzucano łyżką wypełnioną kutią o powałę. Liczba ziaren przyklejonych do belek miała określić liczbę snopków przyszłego roku. Aby uniknąć głodu i bólu pleców dbano, aby podczas biesiady trzymać w dłoni łyżkę. W okolicach Lublina, Kraśnika, Biłgoraja i Parczewa – dziecko pasące na co dzień krowy zbierało ze stołu łyżki i wiązało je rzemieniem. Ten zabieg miał sprawić, aby bydło nie rozbiegało się po pastwiskach. Na ziemiach lubelskich, chełmskich i lubartowskich – wigilijni biesiadnicy spod obrusu wyciągali siano. Szczęśliwiec, który wylosował najdłuższe źdźbło miał cieszyć się długim życiem. Mieszkanki Lublina i Lubartowa oraz okolicznych miejscowości nasłuchiwały, z której strony dobiega szczekanie psa. Z tej bowiem, miał nadejść ich przyszły narzeczony. Panny liczyły także sztachety w płotach i drwa. Ich parzysta liczba zapowiadała szybkie zamążpójście. W okolicach Łęcznej, młode dziewczęta zawiązując oczy, organizowały zabawę polegającą na wyciąganiu z rzeki różnych przedmiotów. Wyciągnięta słoma sugerowała, że przyszły mąż będzie rolnikiem, wylosowany kamień wskazywał na brukarza, skóra na szewca, a kawałek metalu na kowala. Charakterystycznym obrzędem wigilijnej nocy były popularnie zwane „psoty”. Były to żarty, które w wigilię i święta traktowano z przymrużeniem oka. W przeciwny razie ich autorzy mogliby zostać ukarani nie tylko naganą.
Przy brzegu świątecznych stołów przygotowywano puste nakrycia. Dziś, przewidziane są ono dla niespodziewanych gości. Niegdyś, wierzono, że te szczególne miejsca zajmują dusze zmarłych członków rodziny, które podczas wigilijnego wieczoru i nocy odwiedzają żyjących. Z tej racji także po zakończonej wieczerzy nigdy nie sprzątano. Na całą noc pozostawiano również zapalone światło. Było to swoistym zaproszeniem zmarłych, których przyjścia z niecierpliwością wyczekiwano.
Na lubelskich wsiach pojawiali się także kolędnicy, którzy wystawiali tzw. „Herody”. Były to ludowe przedstawienia bożonarodzeniowe podobne do dzisiejszych „Jasełek”. Różnica polegała na tym, że kolędujący nie wykorzystywali charakterystycznych dzisiaj przebrań. W swoich inscenizacjach używali drewnianych kukiełek. Część z nich możemy zobaczyć w Muzeum Lubelskim na Zamku. To eksponaty z 1947 r. Oprócz dobrze znanych ze współczesnych przedstawień żołnierzy, aniołów i króla Heroda spotkamy tam: kobietę z maselniczką, rzemieślnika z młotkiem, Żyda i pięknie przystrojoną Cygankę oraz mieszkańców wsi w kolorowych strojach. Nie brakuje również postaci śmierci i diabła przedstawionych w wyobrażeniach ówczesnych mieszkańców regionu.
Natomiast w grudniu, w Muzeum Wsi Lubelskiej możemy podziwiać świąteczny wystrój chałup z Bukowej i z Żukowa. Znajdziemy w nich: snop żyta zwany królem, siano na stole i pod nim oraz dekoracje z kolorowej bibuły i świerkowych gałązek. We dworze ziemiańskim i plebanii w lubelskim skansenie przywita nas okazała choinka z ręcznie wykonanymi ozdobami, zaś we wnętrzu drewnianego kościoła z Matczyna zobaczymy przepiękną szopkę bożonarodzeniową.
Stare, dawno zapomniane tradycje, których opisanie, ze względu na ilość, może przysporzyć niemałych trudności, niosą ze sobą piękno, obyczajowość i bogatą historię. Dlatego obok otwartości na to, co nowe, warto pamiętać o tym, co stare…
Komentarze