Mówi się, że tylko w operetce możliwe są sytuacje, o których nie śnili najwięksi fantaści. Dziś już zapewne nie tylko śnią i nie tylko fantaści – bo cóż to za skandal, że Turek Mustafa zmienia żony jak rękawiczki, a markiza Madeleine w audycji radiowej transmitowanej na cały świat ogłasza, że zdradziła męża (choć właściwie go nie zdradziła)? Pamiętajmy jednak, że rzecz dzieje się w latach 30. XX wieku. Europejskie kobiety zaledwie przed dekadą otrzymały prawo głosu, a słowo „feminizm” dopiero ma się pojawić.
Wspaniała muzyka i skrzące się humorem, czasami frywolnym, libretto autorstwa Alfreda Grünwalda i Fritza Löhnera-Bedy. Najkrócej mówiąc, „Bal w Savoyu” to lekka, zabawna opowieść o gierkach damsko-męskich w epoce wyzwalania się z okowów wiktoriańskiej moralności. Dzieło Paula Abrahama cieszy się niesłabnącym powodzeniem, także w Lublinie, gdzie było wystawiane już dwukrotnie, w 1962 i 1989 roku. Twórcy najnowszej inscenizacji także stanęli na wysokości zadania. Zgrabnie balansując między operetką, musicalem i rewią, zachwycali publiczność muzycznym widowiskiem i bawili dowcipnymi dialogami, miejscami nieco uwspółcześnionymi, a nawet osadzonymi w lubelskich realiach. W rewanżu widzowie nagrodzili spektakl owacjami na stojąco.
18 czerwca czeka nas powtórka, tym razem w wielkiej sali widowiskowej Centrum Spotkania Kultur. Z pewnością warto się wybrać, nawet ponownie. Na zachętę – rozmowa z reżyserem spektaklu, Arturem Hofmanem.
Pogoda dla współpracy jest dobra
Rozmowa z Arturem Hofmanem, reżyserem „Balu w Savoyu”, o rewolucji obyczajowej w lubelskim Teatrze Muzycznym i polsko-żydowskiej współpracy kulturalnej
Przed „Balem w Savoyu” widzowie Teatru Muzycznego w Lublinie mogli już oglądać inną Pana realizację – „Księżniczkę czardasza”. To także operetka, ale nie jest Pan wyłącznie specjalistą od lekkich form.
Reżyserowałem różne formy sceniczne – od monodramu po opery. W latach 90., kiedy kończyłem studia, rynek był trudny, nie można było przebierać w propozycjach. Jako reżyser debiutowałem w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Z teatrem muzycznym zaczęło się dość przypadkowo – jeden „Skrzypek na dachu”, drugi, kolejny... potem przyszły musicale, operetki. Pierwszą moją realizacją w lubelskim Teatrze Muzycznym była bajka „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, przed „Księżniczką czardasza” wyreżyserowałem tu jeszcze „Hrabinę Maricę” i „Hello, Dolly!”. Realizowałem też dużo poważniejsze spektakle, np. „Mein kampf” Georga Taboriego w teatrze im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. To groteska, ale dość ciężka.
Reżyserem światowej premiery „Balu w Savoyu” w Berlinie był sam Max Reinchard. Kiedy o tym przeczytałem, pomyślałem: „Oho, taki wielki inscenizator i tak lekki repertuar”. Ale wydaje mi się, że na jego decyzję wpłynął nie tylko rewolucyjny na owe czasy przekaz obyczajowy sztuki. Trzeba powiedzieć, że tzw. lekki repertuar nie jest wcale taki lekki dla reżysera i wykonawców. Zdarzało mi się pracować z naprawdę wybitnymi artystami – Tadeuszem Łomnickim, Zbigniewem Zapasiewiczem, Henrykiem Machalicą... i wszyscy przyznawali, że dla aktora komedia jest nie mniej poważną formą niż dramat. Wystarczy przyjść na próbę, żeby zobaczyć, jak ciężko pracujemy. Efekt tej pracy ma lekko wyglądać dla widza, ale dla reżysera, aktorów i pozostałych twórców przedstawienia to często siódme poty i łzy.
„Bal w Savoyu” rzeczywiście odbiega od operetkowej tradycji. I widać to w Pana inscenizacji.
Zawsze kusi, żeby tak często grane i tak bardzo osadzone w realiach swojej epoki dzieła jak operetki przenieść w nieco bliższe nam czasy. A „Bal w Savoyu” to tzw. późna operetka – trochę zbliżona do musicalu, dlatego pozwoliliśmy sobie z kierownikiem muzycznym Tomaszem Biernackim na to, by postawić na brzmienie mocniejsze, niemal jazzbandowe. Przedstawienie jest też bardzo dynamiczne i taneczne. Na to wszystko na scenie musi wystarczyć oddechu, więc postanowiliśmy nieco pomóc aktorom – żeby ich głosy nie musiały „przedzierać się” przez kanał orkiestrowy, śpiewają przez mikrofony. Ale nie jest to ucieczka, lecz walor, bo przecież chodzi również o komfort widza, który powinien wszystko dobrze usłyszeć.
Bo „Bal w Savoyu” jest komedią, chwilami nawet farsą, a ponadto, jak wspomniałem, z wątkiem wręcz rewolucyjnym w czasach, kiedy był pisany. Otóż rzecz dotyczy feminizmu. W dodatku mamy do czynienia ze skandalem, bo markiza całemu światu, przez radio, obwieszcza, że zdradziła męża... Więcej nie zdradzamy, zapraszamy do teatru, gdzie poza „rewolucją obyczajową” czeka na Państwa mnóstwo energii i dobrej zabawy.
Jest Pan reżyserem i aktorem, ale działa Pan także w Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów w Polsce. Tylko Żydów?
Do Towarzystwa mogą zapisać się tylko osoby, które mają pochodzenie żydowskie. Mówimy zatem o mniejszości, która liczy dziś w Polsce kilka tysięcy członków, choć zauważyłem, że w kraju rodzi się nowa tendencja, może nawet moda – coraz częściej zgłaszają się do nas albo do Gminy (Gminy Wyznaniowej Żydowskiej – red.) osoby poszukujące żydowskich przodków.
To nie oznacza, że zamykamy się na inne środowiska. TSKŻ istnieje od 65 lat i zajmuje się przede wszystkim pamięcią o Holokauście i wydarzeniach wojennych, ale nie tylko. Organizujemy uroczystości przed pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego, Dni Pamięci w Łodzi z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiarach Holokaustu. Staramy się też przypominać tę kulturę, która jest znacznie bogatsza niż tylko „Skrzypek na dachu” czy „Sztukmistrz z Lublina”. Bardzo blisko współpracujemy z Żydowskim Instytutem Historycznym i Muzeum Historii Żydów Polskich, ale jesteśmy otwarci również na społeczność polską. Wspólnie z m.in. Ministerstwem Obrony Narodowej i Muzeum Wojska Polskiego zorganizowaliśmy niedawno wystawę „Żydzi w Wojsku Polskim” na temat udziału żołnierzy pochodzenia żydowskiego w walce o niepodległość Polski od Tadeusza Kościuszki po Monte Cassino. Żyd i mundur oficerski wciąż słabo się kojarzy, a przecież w Katyniu zginęło kilkuset oficerów pochodzenia żydowskiego. Janusz Korczak – wiadomo – kochał dzieci; a kto pamięta o tym, że był majorem Wojska Polskiego? Przypominanie o tych faktach, o naszych wspólnych korzeniach, to także zadanie Towarzystwa.
Tych wspólnych korzeni rzeczywiście mamy wiele.
W ubiegłym roku miałem okazję przygotowywać w Poznaniu przedstawienie z piosenkami z lat 20. i 30. Przecież przed II wojną światową większość kompozytorów i autorów tekstów – to byli Żydzi! Polscy inteligenci pochodzenia żydowskiego – bo kim był Julian Tuwim? Żydem z pochodzenia i wielkim polskim poetą.
W Lublinie, gdzie przed laty społeczność żydowska była bardzo liczna, też chcielibyśmy coś zorganizować. Myślę o koncercie muzyki żydowskiej albo wieczorku literackim – żeby przybliżyć rzeczy mniej znane. Albo o wieczorze poświęconym wspólnej przeszłości, zorganizowanym wokół jakiejś słynnej postaci. Łączy nas bogata wspólna kultura, a lubelskie instytucje kulturalne mogłyby włączyć się w te przedsięwzięcia. Chociażby Centrum Spotkania Kultur – ta nazwa aż prosi się o takie działania.
Istotną bolączką jest brak pieniędzy. Na szczęście są środki miejskie i ustawa o mniejszościach narodowych, która zapewnia nam pewne fundusze – można „łączyć siły”. Pogoda dla współpracy kultury polskiej i żydowskiej jest dobra, poza tym potrafimy już za relatywnie nieduże pieniądze zorganizować duże wydarzenie. Tak się zaczęło w Łodzi – na Dni Pamięci z budżetu państwa otrzymywaliśmy około 8 tys. zł. Kiedy dołączył Teatr im. Stefana Jaracza i zaoferował miejsce – impreza wyglądała, jakby kosztowała pół miliona! Potem dołączyły inne instytucje i wszystko rozrosło się do wielkich rozmiarów. Jeśli jest dobra wola i zrozumienie, można zrobić bardzo wiele.
A jest dobra wola? Nie niepokoją Pana antysemickie ekscesy, które miały ostatnio miejsce w naszym kraju?
Nie. Oczywiście zdarzają się takie incydenty, czy – wolałbym powiedzieć – wybryki. To są na ogół głośne wydarzenia, ale nie można pojedynczymi przypadkami obarczać całego społeczeństwa. Takie rzeczy zawsze się zdarzały i niestety, pewnie wciąż czasem będą. Muszę powiedzieć, że dziś raczej na zachodzie Europy bywa trudniej funkcjonować społeczności żydowskiej. Mamy tam do czynienia z ukrytymi przejawami antysemityzmu, nazywanego antysyjonizmem. Natomiast stereotypowe postrzeganie Polski jako kraju antysemickiego jest przesadne i niesprawiedliwe. Przeciwnie, Polska jest miejscem, w którym kultura żydowska jest dobrze przyjmowana. Są dwa duże festiwale w Warszawie i Krakowie, wiele mniejszych w innych miastach. Wszystkie spotykają się z przyjaznym przyjęciem i cieszą powodzeniem.
To dobry moment, żeby przypomnieć, że zawsze wspieramy Polskę również w walce z takimi sformułowaniami, jak „polskie obozy śmierci”, bo jest ono fałszywe i krzywdzące.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Joanna Gierak
zdjęcia: Dawid Jacewski
Artur Hofman – aktor, reżyser i działacz społeczności żydowskiej. W 1982 roku zdał egzamin eksternistyczny dla aktorów dramatu w Warszawie. W 1992 roku ukończył studia na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Reżyserował m.in. w Teatrze Żydowskim im. Ester Rachel Kamińskiej i Teatrze Powszechnym im. Z. w Warszawie, w operach i w teatrach muzycznych w całym kraju, w Teatrze Telewizji. Jest także dokumentalistą. W 2002 roku wyreżyserował i napisał scenariusz do filmu „Latająca karetka”.
Od 2006 roku jest przewodniczącym Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, od 2009 redaktorem naczelnym „Słowa Żydowskiego”. Jest też członkiem-założycielem organizacji B'nai B'rith Loża Polin – Polska, reaktywowanej w 2007 roku.
BAL W SAVOYU
premiera: 14 i 15 maja 2016 r.
Reżyseria: Artur Hofman; kierownictwo muzyczne: Tomasz Biernacki; scenografia i kostiumy: Magdalena Baczyńska vel Mróz, Artur Hofman; choreografia: Violetta Suska; przygotowanie chóru: Grzegorz Pecka; asystent reżysera: Paweł Stanisław Wrona; inspicjent: Iwona Jarzyna-Manel; suflerzy: Krystyna Ekielska, Karol Furtak
Obsada:
Arystyd Faublas: Jakub Gąska, Witold Matulka
Madeleine: Anna Barska, Kamila Cholewińska-Lendzion
Daisy Darlington: Małgorzata Kustosik, Krystyna Sokołowska, Małgorzata Rapa
Mustafa-Bej: Patrycjusz Sokołowski, Andrzej Witlewski
Tangolita: Dorota Skałecka, Dorota Szostak-Gąska
Celestine Formant: Andrzej Gładysz, Paweł Maciałek
Mizzi z Wiednia: Anna Adamczyk
Truda z Berlina: Zuzanna Kidziak
Illona z Budapesztu: Ilona Rogozik
Blanca z Pragi: Sofia Kiykovska
Lucia z Rzymu: Valeria Kolochko
Mercedes z Madrytu: Olga Pikovska
Pomard: Tomasz Głębocki, Marcin Żychowski
Archibald: Jarosław Cisowski, Paweł Stanisław Wrona
Albert, Spiker: Roman Kamiński, Piotr Tymiński
Bébé: Agnieszka Kurkówna, Agnieszka Piekaroś-Padzińska
Paulette: Elżbieta Grądziel-Zawada
Lilly: Mariola Drozd
Gość w domu Arystyda: Barbara Król
Rene: Tomasz Wnuk
Germain: Piotr Stępień
Maurice: Kamil Król
18 czerwca, godz. 18:00
sala widowiskowa Centrum Spotkania Kultur
bilety: 40-80 zł
Kontakt w sprawie biletów
Dział sprzedaży i promocji: tel. 81 532 25 21 , tel./fax. 81 534 20 25
Kasa biletowa: 81 532 96 65; kom. 502 662 956
e- mail: [email protected]; www.teatrmuzyczny.eu
Komentarze